Powstrzymać rozpad Unii

UE jest wewnętrznie zróżnicowana. Nieuniknione wydaje się uznanie przez jej państwa członkowskie wielowalutowej Wspólnoty – pisze były prezes PAN.

Aktualizacja: 24.11.2015 21:45 Publikacja: 23.11.2015 21:03

Czy David Cameron wyprowadzi Wielką Brytanię z UE?

Czy David Cameron wyprowadzi Wielką Brytanię z UE?

Foto: AFP

Jak na dłoni widać wielki problem, narastający w Unii Europejskiej od dawna. To wprawdzie problem całej Wspólnoty, ale nas dotyczy w sposób wyjątkowo istotny.

Żeby dostrzec skalę zagrożenia, wystarczy zestawić choćby dwa wydarzenia – z jednej strony liczne deklaracje głównych państw strefy euro widzących konieczność wzmocnienia unijnego wpływu na ich politykę pieniężną i fiskalną, a z drugiej deklaracje premiera Davida Camerona wyrażającego w ostrej formie poglądy wielu krajów wątpiących w ogóle w sens wprowadzania wspólnej waluty. Sytuacja jest skomplikowana. W toku są nieformalne rozmowy na temat warunków dalszego unijnego członkostwa Wielkiej Brytanii, co wobec mającego się odbyć do końca roku 2017 referendum w tej sprawie i narastającej niechęci Brytyjczyków do UE jest sprawą olbrzymiej wagi.

W co gra Cameron

Trzeba pamiętać, że kraj ten jest drugą po Niemczech europejską gospodarką i uznanym przez wszystkich wzorcem wolnego handlu. Istotne jest także, że ma wyjątkowo dobre stosunki polityczno-gospodarcze ze Stanami Zjednoczonymi, z Chinami, Indiami i Japonią, co powoduje, że politycy tych strategicznie kluczowych krajów w ogóle nie wyobrażają sobie Unii bez Wielkiej Brytanii. Premier Cameron z pewnością wie, że wygórowane żądania wobec Unii nie zakończą się sukcesem, ale niebezpieczne jest także ich wyraźne złagodzenie. Pobudziłoby ono bowiem niechybnie jego eurosceptycznych rodaków do bardziej agresywnych działań, co mogłoby zaważyć na wyniku referendum.

Na razie David Cameron mówi, że pełna akceptacja stawianych warunków nie jest dla Unii „mission impossible", ale nie może przecież nie wiedzieć, że parę eurosceptycznych państw członkowskich poszłoby niechybnie jego śladem, całkowicie zmieniając dotychczasowe zasady funkcjonowania Wspólnoty. Takie pomysły brytyjskiego premiera, jak wykreślenie ze wszystkich oficjalnych dokumentów celu w postaci „coraz bardziej zintegrowanej Unii", nadanie większego znaczenia parlamentom krajowym (łącznie z prawem weta wobec postanowień Parlamentu Europejskiego w przypadku niezgody na nie parlamentów większości państw członkowskich) czy ograniczenie wewnętrznej migracji unijnych obywateli, znalazłyby z pewnością zwolenników w co najmniej paru innych krajach. Choć zarazem zapewne nie tylu, ilu ma cieszący się powszechnym poparciem brytyjski postulat zasadniczego zmniejszenia przeregulowania unijnej gospodarki.

Także UE stoi przed dylematem. Oferując Wielkiej Brytanii zbyt dużo przywilejów, doprowadziłaby do politycznie groźnego niezadowolenia znacznej części opinii europejskiej, oferując zbyt mało, mogłaby przesądzić o niekorzystnym wyniku referendum.

Postulowana dalsza integracja strefy euro, zapewne konieczna do jej przetrwania, jest kluczowym elementem negocjacji. Realizacja takiej polityki pozbawia bowiem Wielką Brytanię, zdecydowanie przeciwną wprowadzeniu u siebie wspólnej waluty, wpływu na ważne decyzje unijne. Grozi to niejako zepchnięciem jej na decyzyjny margines, szczególnie wobec planowanej zmiany systemu głosowania w wielu dodatkowych sprawach z jednogłośnego na większościowy. Dla państw spoza strefy euro, domagających się poszanowania ich monetarnej niezależności, to oczywiście poważny problem.

Cóż więc w takiej sytuacji robić? Nie ma chyba innego wyjścia niż uznanie trudnej rzeczywistości. Unia i tak dzieli się przecież dzisiaj na dwie grupy państw członkowskich – chcących i niechcących należeć do strefy euro. Kluczem do wypracowania pożądanej przez wszystkich harmonii funkcjonowania UE wydaje się przede wszystkim odejście od fatalnej terminologii Wspólnoty dwóch prędkości – istniejący podział nie może się przekładać na różne prędkości rozwoju, cokolwiek by to znaczyło. Nieuniknione natomiast wydaje się jawne uznanie przez wszystkich wielowalutowej Unii i stworzenie struktur decyzyjnych właściwych dla takiej sytuacji. Jeśli podział poglądów jest faktem, to po prostu trzeba to uczciwie przyznać.

Koncepcja na miarę możliwości

Oczywiście kraje spoza strefy euro musiałyby zachować swoje obecne prawa w wyborach do Parlamentu Europejskiego i mieć niezmniejszony wpływ na funkcjonowanie wszystkich unijnych instytucji. Eurogrupa bez przeszkód powinna mieć natomiast możliwość dążenia do zacieśniania swych fiskalnych relacji. Aby tak się stało, zapewne niezbędne byłoby wydzielenie w PE części składającej się z przedstawicieli państw strefy euro, z przyszłym, niezbędnym chyba, ministrem finansów strefy odpowiadającym przed tą właśnie wydzieloną częścią. Realizacja takiej wizji wymagałaby oczywiście albo zmiany istniejących traktatów, albo – na początek – specjalnych uzgodnień państw strefy euro, podobnych do niedawnego paktu fiskalnego.

Istniejące prawo unijne pozwala na podjęcie takich wstępnych kroków umożliwiających Radzie Europejskiej głosowanie w pewnych sprawach tylko przez państwa strefy euro. Byłby to pierwszy krok w kierunku oficjalnego stworzenia dwóch przenikających się w czytelny sposób wspólnot w ramach jednej silnej Unii, rozwiązania zasadniczo lepszego od nieszczęsnej UE dwóch prędkości. Oczywiście cała Unia zachowałaby swe dotychczasowe kompetencje w sprawach polityki zagranicznej, w tym imigracyjnej, obronności czy energetyki. Nienaruszone musiałyby pozostać dotychczasowe swobody unijne, w tym wolność przemieszczania się obywateli. Dopracowanie tej propozycji „dwupoziomowej Unii" rozwiązałoby zasadniczy problem Wspólnoty, czyli antagonizujące różnice w gotowości do przekazywania narodowych kompetencji na rzecz UE. Mogłoby też być wstępem do Unii wielu poziomów w przyszłości – wobec silnych narodowych różnic w ocenie tempa integrowania się UE znalezienie formalnej drogi do niedyskryminującej nikogo polityki zróżnicowanego członkostwa wydaje się mieć wielką wagę. I być bardzo na czasie, gdyż pierwszy przykład kolejnego poziomu braku zgody jest już niestety na horyzoncie.

Bo jakże inaczej określić stanowcze żądania państw członkowskich dotyczące unijnej akceptacji zróżnicowanej polityki wobec problemu imigracji i islamskiego terroryzmu? Wierzący w nieodwołalność europejskiej integracji, do których ja też się zaliczam, nie będą tym zachwyceni, ale może taka właśnie koncepcja jest na miarę dzisiejszych unijnych możliwości, stanowiąc najlepszą drogę do zatrzymania Wielkiej Brytanii w Unii i powstrzymania w konsekwencji tragicznego w skutkach dalszego rozpadu całej Wspólnoty.

Autor jest wiceprezesem Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk, profesorem i przewodniczącym Komitetu Prognoz PAN, w przeszłości był prezesem PAN i ministrem nauki

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy