W Polsce, gdy zbliża się niebezpieczeństwo, raczej ryglujemy drzwi i okna, liczymy dzieci, bierzemy je pod spódnice. Gasimy światło i udajemy, że nas nie ma. Ten model zachowania w kryzysie bez najmniejszego zażenowania nie tak dawno proponowała jedna z osób publicznych.
Po pierwsze, społeczeństwo
We Francji jest inaczej. #PorteOuverte czyli #OtwarteDrzwi to natychmiastowe skrzyknięcie się ludzi w sieci: jeśli nie możecie wrócić do domu, powiedzcie, gdzie jesteście, podejdziemy po was lub podejdźcie do nas. „Nie mamy wolnego łóżka, ale jest miejsce na podłodze, karimata, czeka na was gorąca kawa" – to jeden z tysiąca podobnych wpisów. Często z adresami, kodami wejściowymi do domów. Gdy podałem to dalej, tłumacząc na język polski w sieci społecznościowej, zapadła konsternacja.
Jakbyśmy my w Polsce, biegnąc, aby zdobyć więcej dla siebie, zapomnieli, że powinniśmy też dawać coś innym.
Co ciekawe, młode pokolenie Francuzów, trzydziestolatki, nie potrzebują, aby ktokolwiek ich organizował. Nie potrzebują lidera, sformalizowanych organizacji. Po to mają nowe media, aby z nich korzystać.
Po drugie, politycy
Wydawałoby się, że seria ataków to doskonała pożywka dla oskarżeń przedstawicieli jednej partii wobec innej. Oskarżeń wobec socjalistów którzy wierzyli, że imigranci w latach 70. przyczyniają się do rozwoju ekonomicznego i należy sprowadzać ich jak najwięcej. Oskarżeń wobec prawicy – niegdyś UMP, a dziś republikanów – że nie dość skutecznie rozprawiała się z imigrantami. Kolejnych oskarżeń przechodzących w regularną polityczno-medialną łupaninę.