Dialog wiary z kulturą

Sztuka wspomaga człowieka. Nie tylko na poziomie takich bądź innych rozwiązań ideowych czy ideologicznych. Daje mu przede wszystkim radość – uważa publicysta.

Publikacja: 06.10.2015 22:00

Dialog wiary z kulturą

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Piszę ten tekst w kontekście odbywających się w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie w ciągu ostatniego półrocza debat różnych środowisk kultury, a także w perspektywie rozpoczynającego się w tę środę (7 października 2015 r.) Dziedzińca Dialogu.

Inspiracją do owych dyskusji był i jest niezmiennie list Jana Pawła II do artystów. Papież wskazuje w nim na konieczność rozmowy, wzywa do poszukiwania miejsc wspólnych, prosi o nawiązywanie kontaktu, wychodząc z założenia, że wiara i kultura wzajemnie się wspierają w misji obu do poszerzania, wzbogacania ludzkiej wrażliwości.

Ale przecież spora część kultury współczesnej nastawiona jest na konfrontację, głównie z chrześcijaństwem. Mówi się aż o wojnie kulturowej czy cywilizacyjnej, chrześcijanie zaś mają do tejże kultury stosunek wysoce nieufny. Przepaść, bo to, co się dzieje, trudno nazwać inaczej, jest ogromna. Taki jest kontekst, w którym czytamy słowa papieża.

Dobro, Piękno, Prawda

Dochodzi do tego jeszcze kwestia rozumienia miejsca kultury w dzisiejszej rzeczywistości. Jak ona sama siebie postrzega? Jak widzi swoje funkcje?

Zdaję sobie sprawę, iż nie da się na te pytania odpowiedzieć, nie uwzględniając wszak bardzo różnych programów, różnych szkół, filozofii tworzenia, poglądów poszczególnych artystów na swoje zadanie. Spróbuję jednak pewne tendencje wskazać.Przede wszystkim, jak sądzę, znaczenie ma kwestia emancypacji i włączenia się sztuki w ów wielki projekt emancypacyjny. Dalej: negacja romantycznych, powinnościowych zobowiązań dzieł sztuki (wobec wspólnoty narodowej czy aksjologii). Może tak samo odrzucenie, przejście ponad, odsunięcie na bok zagadnień związanych z postrzeganiem kultury w kategoriach podpowiadanych przez klasykę: ustawienie ich wobec akme: Dobro – Piękno – Prawda.

Dość powiedzieć, że dominujący sposób „mówienia o kulturze" nie odnosi się do owych kategorii. Dochodzi do tego jeszcze – nie wiem, czy to dobre określenie – problem umasowienia kultury, nawet tej, która do niedawna nosiła miano wysokiej.

Efektem tego zjawiska jest to, iż sami artyści raczej rzadko mówią o swoim zajęciu w kategoriach powołania, służby czy misji. Ich status – tak samo społeczny – nie dorównuje ich społecznej pozycji sprzed 100, a może nawet 50 lat. Jeśli nie uda się im wejść do grona celebrytów (a są tacy współcześni artyści, jak mniemam, którzy zorientowali się, że nie jest to przynależność jakoś specjalnie deprecjonująca ich status), pozostają raczej na uboczu życia wspólnot; stąd, jak sądzę, pojawiają się w środowiskach artystycznych tendencje do zachowań wobec tychże wspólnot o charakterze kompulsywnym: z jednej strony dołączanie do grona kulturowych wychowawców, z drugiej charakterystyczny dla wielu środowisk kulturalnych resentyment do wspólnoty.

Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by widzieć w tym procesie znamiona błędnego koła: obrażana, a i pouczana wspólnota zwykle odwraca się od tych, którzy ustawiają ją pod pręgierzem, przez co poczucie alienacji ludzi kultury z własnych wspólnot tylko się powiększa.

Boskie „podobieństwo"

Nawet pobieżna lektura listu Jana Pawła II do artystów dzisiaj, A.D. 2015, w 16 lat po jego powstaniu, zaskakuje. Rzuca się w oczy kilka kwestii.

Po pierwsze, bardzo wielki, zaskakująco wielki – w kontekście tego, co powiedziało się wyżej – szacunek papieża dla twórców kultury.

Po drugie, niezwykle otwarty stosunek głowy Kościoła katolickiego do prawa sztuki do poszukiwania wszelkich, nawet najbardziej radykalnych, można by było powiedzieć, form wyrazu.

Po trzecie, mocno rzucającą się w oczy cechą listu jest ów spolegliwy, koncyliacyjny, niezwykle otwarty na dialog ton, styl papieskiej wypowiedzi. Ów ton w czasach dzisiejszej wojny kulturowej, nieustannych zmagań o kształt cywilizacji europejskiej pobrzmiewa – można odnieść wrażenie – mocno anachronicznym akcentem.

Czytelnik listu, może będę już mówił w swoim imieniu, ja osobiście odnoszę wrażenie, że przemawia w nim do mnie ktoś, kto „zatrzymał" swoje rozpoznanie świata kultury na dobrych późnych latach 70. XX wieku albo na czasach – przynajmniej w Polsce – kiedy drogi religii katolickiej i kultury (prawdziwej, czyli niezależnej) podążały w tym samym kierunku.

Innymi słowy: w liście słyszę ton anachroniczny, kogoś, kto stawia na piedestale sztukę, która – przecież widzę to na co dzień – sama zeszła z wielką ochotą z tego piedestału, wdepnęła w błoto i czerpie z tego faktu wielkie zadowolenie.

Warto przeczytać podtytuł listu:

„Do tych, którzy z pasją i poświęceniem poszukują nowych »epifanii« piękna, aby podarować je światu w twórczości artystycznej".

I zapytać: jest jeszcze ktoś taki dzisiaj? Istnieje taki odbiorca?

Owszem, być może będzie nim poeta z małomiasteczkowego domu kultury, który podczas naszego wieczoru autorskiego wyciągnie zapisane własną ręką pozaginane karteczki i zacznie czytać swoje, tchnące jakimś postromantycznym duchem stychy. To on będzie nas pytał, nas, którzyśmy przyjechali tu z wielkiego miasta, o piękno i moralny thelos kultury, które to pytania jakoś ominiemy, coś tam bąkając pod nosem o nieokreśloności definicji piękna i o problemach z ustaleniami, o jaką konkretnie moralność mu chodzi, bo przecież nie ma jednej moralności, czego on nie rozumie zupełnie, bo przecież żyje w innym zupełnie świecie.

Sądzę, że papież jest stronnikiem takiego właśnie odbiorcy. Wtedy, kiedy głosi na przykład z należną powagą tezy o boskiej inspiracji ludzkiej zdolności do tworzenia, Jan Paweł II widzi w owej ludzkiej, tylko dla człowieka charakterystycznej, tendencji przejaw boskiego „podobieństwa".

Albo wtedy, gdy mówi, że sztuka, doświadczenie sztuki, będąc doświadczeniem obcowania z tajemnicą, zachwytem, właśnie pięknem – stanowi niejako przedsionek doświadczenia obcowania z Absolutem, przedsionek doświadczenia religijnego.

Aha – powiemy pod nosem, nawet niekoniecznie będąc artystami, ale patrząc na dokonania artystów – już widzę to boskie „podobieństwo" w działaniu galeryjnej performerki czy artysty zaangażowanego w walkę emancypacyjną. Tak, tak – powiemy – jestem głęboko wstrząśnięty ową tajemnicą, która otwiera się, gdy jak artystka wkłada sobie do pochwy lalkę Barbie albo pokazuje w galerii zdjęcia penisa, zdjęcia ustawione w znak krzyża, albo znowuż inny artysta będzie symulował akt seksualny z krucyfiksem.

Nie, mimo najszczerszych starań, mimo nastawienia jak najbardziej pozytywnego trudno mi sobie wyobrazić, iż takie działanie artystyczne jakoś się w owym „podobieństwie" odnajduje, jakoś do doświadczenia religijnego mnie kieruje, jakąś w sobie tajemnicę, tajemniczość, transcendujące tu i teraz doświadczenie mieści. Ale zakładam, chciałbym zakładać, że czegoś nie zrozumiałem, a nie że Jan Paweł II przecenia współczesną sztukę.

Obrona sztuki przed nią samą

Bo mogę też na wszystko popatrzyć inaczej. Ta perspektywa wydaje mi się bardziej trafna, a może po prostu bezpieczniejsza. Mogę, a może powinienem, na list spoglądać i z takich perspektyw.

Najpierw biorąc pod uwagę historię: list został ogłoszony na Wielkanoc 1999. Należałoby się zastanowić nad kontekstem, w którym powstał. Może albowiem być tak, że kultura przez tych 16 lat przeszła daleką drogę od sytuacji, kiedy jej opis papieża był adekwatny do przedmiotu. List byłby wtedy i świadectwem pewnej epoki, i poniekąd stawałby się oskarżeniem, unaoczniając nam to, co uczyniliśmy z naszą działalnością artystyczną w tym okresie. Jak bardzo ją... zdeprecjonowaliśmy.

Jest i druga możliwość: list podnosi działanie artystyczne na poziomy, do których zarówno refleksja artystów, jak i ich dokonania artystyczne po prostu nie sięgają. Może, warto pomyśleć, nadawca stosuje zabieg „captatio benevolentiae", stara się podnieść na duchu swego odbiorcę, myśli o stworzeniu dobrej atmosfery do rozmowy, chociaż – zapewne – bierze pod uwagę fakt, że rysując portret artysty, zachowuje się tak, jak słynni łucznicy Machiavellego, którzy strzelają wyżej, nad cel, aby weń trafić.

Trzecia możliwość jest taka, iż papież, wracając do, zdawałoby się dawno już pogrzebanego przez tradycję oświeceniową (tradycję kantowską), związku pomiędzy etyką a estetyką, nie chce odłączać od siebie tych kwestii: rysując pewien program, projekt naprawy, taką wizję kultury, która nie jest naskórkowym drapaniem, naigrawaniem się, dokuczaniem, skandalicznym zachowaniem, szkoleniem z zakresu wrażliwości społecznej, katalogiem wykluczeń, niczym nieograniczoną grą sensów, kompensacją (nie swojej, tylko wspólnotowej) winy, wreszcie nie jest pasmem reakcji resentymentalnych – tylko realną pomocą dla człowieka, odbiorcy, w jego rozwoju duchowym, że się mu do tego rozwoju przydaje, szkoląc go w przeżywaniu piękna sztuki i piękna świata, bo gdzieś istotowo człowiek wyszkolony w przeżywaniu piękna i sztuki, i świata, będzie rozumiał, że piękno ma związek z czynieniem dobrze, czyli z dobrem.

Wszak powiada się w liście:

„Piękno jest kluczem tajemnicy i wyzwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości".

Nie zatem wyemancypowany bywalec wystaw, lekko zblazowany i znudzony, ale ten, kto poszukuje, kto wierzy w to, iż tylko nieustannie się rozwijając, pogłębiając swoją wrażliwość, czujność, gotowość na przyjęcie duchowej oferty (bo sztuka powinna wspierać ludzką istotę w drodze do zbawienia, czyli dobrego życia tu, na ziemi, za co według chrześcijan ludzka istota może sobie zasłużyć na życie wieczne) – ten jest projektowanym i pożądanym odbiorcą sztuki.

Z takiej perspektywy postrzegana sztuka ma sens, jest przydatna. Może więc Jan Paweł II tak konstruując swój wywód, broni trochę sztukę przed nią samą, stara się uzasadnić jej rangę i znaczenie dla człowieka.

I ostatnia możliwość (zapewne jest ich więcej, ale w swojej ograniczoności nie widzę pozostałych), papież pisze swój list, ale nie adresuje go ani do działaczy kultury, ani do menedżerów, marszandów, dyrektorów instytutów sztuki, wydawców, wystawców, dziennikarzy zajmujących się kulturą, całej tej – ogromnej i dzisiaj niezwykle wpływowej – grupy, klasy, kasty urzędników, biurokratów i politruków: papież stara się dotrzeć do artystów. Kilkakrotnie buduje swoje przesłanie, używając trybu warunkowego: jeżeli sztuka jest autentyczna...

Koło ratunkowe

„Autentyczność" to zapewne jeden z bardziej zmistyfikowanych dzisiaj terminów. Jan Paweł II w liście nigdzie go nie definiuje. Może jednak przedstawia jakoś swoje rozumienie autentyczności w tych miejscach tekstu, gdzie mowa jest nie tylko o powołaniu artysty, ale tak samo delikatnie wzmiankuje się o możliwościach negatywnych, o tych sytuacjach, kiedy artysta skręca ze swej ścieżki (wyznaczają ją w liście drogowskazy: służba swemu talentowi, ciężka praca i... odpowiedzialność) w stronę, gdzie rządzą: dążenie do próżnej chwały, żądza taniej popularności i nadzieja na osobiste korzyści.

Zdaje się więc, że do takich papież mówi artystów, pewnie zatem bardziej do Jamesa Joyce'a czy Vincenta van Gogha niż do modnych artystycznych celebrytów.

Tam, sądzę, trzeba szukać owych źródeł autentyczności, wyjaśnienia tego, co ma na myśli papież, kiedy o sztuce prawdziwej, autentycznej mówi. Sztuka autentyczna, tak rozumiem Jana Pawła II, może – i czasem tak jest – nurzać się w najbardziej ponurych doświadczeniach ludzkich, lecz buduje. Co?

Wspomaga człowieka nie tylko na poziomie takich bądź innych rozwiązań ideowych czy ideologicznych: daje mu przede wszystkim radość (słychać tu echo Norwidowskiego rozumowania o pięknie jako o zachwycie, który wpływa na pracę człowieka nad jego życiem). Znamy te funkcje prawdziwej sztuki od czasów dramatu antycznego: jakkolwiek przeżywamy ludzką tragedię, wstrząsa nami doskonale wykonane dzieło.

Zatem może warto posłuchać głosu papieża i uznać to, co mówi o postrzeganiu sensu działania artystycznego jako doświadczeniu wspierającym człowieka w jego dążeniu do doskonalenia się, za koło ratunkowe, które rzuca współczesnej sztuce święty naszych czasów.

Autor jest poetą i prozaikiem, eseistą, profesorem UKSW. W środę, 7 października 2015 r., będzie uczestnikiem organizowanego przez Centrum Myśli Jana Pawła II Dziedzińca Dialogu, weźmie udział w debacie rozpoczynającej się o godz. 18 w Muzeum Narodowym w Warszawie „Czy artysta ma swojego pana? Granice wolności w sztuce"

Piszę ten tekst w kontekście odbywających się w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie w ciągu ostatniego półrocza debat różnych środowisk kultury, a także w perspektywie rozpoczynającego się w tę środę (7 października 2015 r.) Dziedzińca Dialogu.

Inspiracją do owych dyskusji był i jest niezmiennie list Jana Pawła II do artystów. Papież wskazuje w nim na konieczność rozmowy, wzywa do poszukiwania miejsc wspólnych, prosi o nawiązywanie kontaktu, wychodząc z założenia, że wiara i kultura wzajemnie się wspierają w misji obu do poszerzania, wzbogacania ludzkiej wrażliwości.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Waga nieważnych wyborów
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?