Możliwość objęcia rządów przez Prawo i Sprawiedliwość jesienią budzi panikę w pewnej części środowisk artystycznych. To zrozumiałe. Jeśli powstanie rząd PiS, to zażąda od artystów, których finansuje państwo, poczucia odpowiedzialności za wspólnotę narodową. Wielu z nich ma wobec tej wspólnoty poważne wątpliwości. Obecnie wyraża je bez skrępowania. Natomiast obawia się podważać internacjonalne dogmaty liberalne, które PiS chce odrzucać.
Modus vivendi
Prezydent Andrzej Duda może i powinien w tej sprawie zabrać głos. Okazją niechby się stało pośmiertne nadanie Witoldowi Gombrowiczowi Orderu Orła Białego w Święto Niepodległości 11 listopada już w tym roku. To pisarz, który wychował parę pokoleń centrolewicowej inteligencji polskiej i części prawicy. Artysta o ostrym spojrzeniu na naszą niedojrzałość równoważoną przez marzenia o wielkości wiodące do tragicznych i tragikomicznych skutków. Mądrzejsza prawica powinna znaleźć modus vivendi z twórczością jednego z najwybitniejszych rodaków XX wieku.
Gdyby Gombrowicz żył dłużej, prawdopodobnie otrzymałby literacką Nagrodę Nobla. Przegrał jednym głosem do rywala w roku swej śmierci, w wieku 65 lat. Nobla otrzymał potem Czesław Miłosz. Mimo to część polskiej prawicy rozpętała piekło z powodu pochówku tego pisarza w narodowym panteonie – kościele na Skałce w Krakowie. Zarzucano mu ciężkie oskarżenia wobec Polski. Nie wierzył w ideę niepodległości, przypisując Piłsudskiemu słowa „koło historii wstrzymałem na chwilę". Zarzucano mu niewybaczalną zdradę z powodu pracy dla komunistów po roku 1945. To moim zdaniem dowodziło zaślepienia. Świadczyło o braku pojęcia, że wielka literatura i sztuka często powstają z poczucia osobistej winy twórcy.
Wina szczęśliwa
Miłosz okupił z nawiązką swą apostazję. Opisał oddziaływanie komunizmu na polską inteligencję w „Zniewolonym umyśle". Książka wywarła na czytelnikach wielkie wrażenie w kraju i duże na świecie. Gdyby jej autor nie kolaborował, nie poznałby komunizmu od środka. Był to więc przypadek „winy szczęśliwej", wiodącej do większego dobra. Poza tym to przecież wybitny myśliciel, poeta i eseista. Jak dobrze, że nie chciał losu „dwudziestoletnich poetów Warszawy" podniesionych „w czerwone niebo na tarczy eksplozji" w powstaniu warszawskim „płoszącym gołębie"! Martwi poeci nie myślą i nie piszą. Tego też nie może wybaczyć część prawicy, choć dzięki temu powstało dzieło nagrodzone najwyższą nagrodą świata. I najwyższym polskim odznaczeniem Orła Białego.
Miłosz i Gombrowicz spełnili się na emigracji. Ucieczką z Polski oddali narodowi przysługę, bo uzyskali dystans do naszej odwiecznej problematyki i wolność myślenia. Obaj zapłacili za to cenę poniewierki, Gombrowicz wysoką, o której pisze przejmująco w „Dzienniku". Gdyby powrócił do Polski, to nie powstałoby arcydzieło diariusza pisarskiego z paru powodów: ani nie mogłoby być publikowane na bieżąco, wchodząc w często namiętny dialog z czytelnikami, ani autor nie miałby dostępu do pobudzających lektur z racji komunistycznego embarga na wolne słowo z Zachodu. Także nie powstałby „Trans-Atlantyk", to arcydzieło gawędy staropolskiej napisane dwa stulecia po zmierzchu gatunku, ironiczne wobec polskości, skandaliczne obyczajowo i wyzywające ową straszną tyradą przeciwko Polsce: „A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Niebytem trzymał...".