Łukasz Warzecha: Wolność? Po co wam wolność?

W Polsce nie ma dziś partii, która chciałaby się przeciwstawić państwowemu zamordyzmowi i paternalizmowi. Nie spełniła swoich obietnic w tej kwestii Platforma, trudno spodziewać się tego po partii etatystycznej, jaką jest PiS – pisze publicysta.

Aktualizacja: 28.07.2015 18:05 Publikacja: 27.07.2015 21:41

Obywatele powinni mieć wybór, czy chcą wejść do lokalu, gdzie palić wolno, czy do takiego, który dek

Obywatele powinni mieć wybór, czy chcą wejść do lokalu, gdzie palić wolno, czy do takiego, który deklaruje, że jest wolny od dymu

Foto: 123RF

Kto przyzwyczaja ludzi do abnegacji wobec ich własnych uprawnień, ten działa jak szczególnie groźny wróg państwa. Podcina mu korzenie. Tępi instynkt obywatelski". To diagnoza Pawła Jasienicy z drugiego tomu „Rzeczypospolitej Obojga Narodów". Tyczy się ona oporu, jaki stawili Polacy spoza warstwy szlacheckiej w czasie potopu w połowie XVII wieku.

Ten opór się pojawił, zanim jeszcze Jan Kazimierz wydał uniwersał, w którym wzywał do walki wszystkich poddanych – także tych niebędących obywatelami w ówczesnym tego słowa znaczeniu. Opór pojawił się samorzutnie, ponieważ – twierdzi wybitny publicysta historyczny – mieszkańcy ówczesnej Korony Królestwa Polskiego, także chłopi, górale, mieszczanie, byli przyzwyczajeni do swoich wolności, których okupujący Polskę Szwedzi nie zamierzali respektować. To przyzwyczajenie, ten nawyk swobody jest jednym z największych skarbów republiki, co Jasienica w ponurych czasach gomułkowszczyzny świetnie pojmował.

Uwaga Jasienicy ma znaczenie uniwersalne i warto ją przypomnieć szczególnie dziś, gdy państwo niepostrzeżenie wkracza w kolejne obszary zastrzeżone wcześniej dla naszych suwerennych decyzji oraz ogranicza nasze prawa, odkrawając ich kolejne cząstki jak plasterki salami.

Zadowoleni urzędnicy

Weźmy tylko trzy przykłady z ostatniego czasu. Najnowszy z nich to uchwalona dopiero przez Sejm nowelizacja kodeksu drogowego pozwalająca za przekroczenie prędkości zarejestrowane stacjonarnym fotoradarem karać nie sprawcę, ale właściciela samochodu. Znamy oficjalne uzasadnienie, jesteśmy też świadomi uzasadnienia nieoficjalnego.

Uzasadnienie oficjalne jest takie, że ma to ostatecznie zakończyć długaśne procedury korespondencji dysponentów fotoradarów z właścicielami pojazdów, które miały na celu ustalenie tożsamości prowadzącego pojazd w momencie wykroczenia. Teraz ma być prosto i jasno: odpowiedzialność ponosi właściciel. A to wszystko służyć ma zwiększeniu naszego bezpieczeństwa.

Wytłumaczenie nieoficjalne jest również jasne: chodzi wyłącznie o kasę. Bezpieczeństwo nie ma tu nic do rzeczy. Procedura mandatowa ma być szybka, ale punktów nie będzie. Nie może ich zresztą być, bo dlaczego miałby je otrzymywać właściciel, który przecież nie musi być sprawcą?

I tu jest pies pogrzebany: nowy przepis zrywa z jedną z podstawowych zasad prawa, którą jest karanie sprawcy zabronionego czynu, a nie kogoś innego. To tak, jakby ktoś pożyczył od nas nóż i tym nożem zabił sąsiada, a do więzienia mielibyśmy pójść my, bo nóż był nasz.

Nie ma tu znaczenia, że w zdecydowanej większości przypadków sprawca i właściciel to ta sama osoba. Takie założenie niczego nie usprawiedliwia ani nie uzasadnia. Ważne jest, że posłowie zagłosowali bez mrugnięcia okiem za przepisem, który prawdopodobnie jest sprzeczny z konstytucją i bez wątpliwości pogwałca najbardziej fundamentalne prawa obywatela.

Przykład drugi: Sejm uchwalił w zeszłym roku nowelizację ustawy o bezpieczeństwie żywienia i żywności, która pozwala na nałożenie restrykcyjnych norm na szkolne sklepiki. Takie normy w rozporządzeniu zawarło Ministerstwo Zdrowia. Normy są pod wieloma względami całkowicie absurdalne i nie do spełnienia. Wiadomo, że w szkołach nie ostanie się niemal żaden sklepik, włącznie z tymi, które już od dawna serwowały towary uzgodnione z dyrekcją i radami rodziców. Skutkiem będą wycieczki uczniów do najbliższego spożywczaka, którego już żadne ograniczenia obejmować nie będą.

Ale posłowie i urzędnicy trwają w przekonaniu o dobrze wypełnionym zadaniu. Wszak zadbali o dobro dzieci, przynajmniej na papierze. Nic, że naruszyli inną podstawową zasadę dobrze działającego państwa: zasadę subsydiarności, która głosi, że nie wolno decydować na wyższym szczeblu o sprawach, o których można zdecydować na szczeblu niższym. W tym wypadku szczeblu dyrekcji szkoły i przedstawicieli rodziców, którzy sami wiedzą najlepiej, jakie potrzeby mają ich dzieci.

Przykład trzeci: obowiązujący już od paru lat w Polsce zakaz palenia w restauracjach czy kawiarniach lub barach. Przyjęty – jakżeby inaczej – dla naszego dobra i w trosce o nasze zdrowie, niemal jednogłośnie. Bo przecież obywatele nie mogą wybierać sami, czy chcą wejść do lokalu, gdzie palić wolno, czy do takiego, który deklaruje, że jest wolny od dymu. A właściciel nie może sam decydować, czy woli gościć klientów palących czy takich, którzy tytoniu nie znoszą.

Sklerotyczne przepisy

Wszystkie te działania łączy kilka czynników. Pierwszy to ten, że uzasadnieniem jest rzekome dobro obywateli. Musimy wam zabrać kolejną porcję wolności i pozbawić was możliwości wyboru – mówią politycy – bo chcemy dla was dobrze, a wy, obywatele, jesteście za głupi, żeby dobrze wybrać samemu.

Drugi to ten, że niemal nieodmiennie pojawia się argument: przecież nie będzie tragedii, a przepis okazuje się skuteczny, więc o co chodzi?

Te tłumaczenia – pierwsze i drugie – są zwykle przez ogół akceptowane. Sprzeciw budzą u bardzo nielicznej grupy ludzi, szczególnie wyczulonych na punkcie własnych praw, swojej wolności i sposobu, w jaki traktuje ich państwo. Oni rozumieją, że choćby wprowadzane regulacje odnosiły faktycznie jakiś skutek, nie oznacza to, że automatycznie stają się uprawnione.

Może faktycznie ileś osób miewa się lepiej za sprawą zakazu palenia. Może nowe przepisy mandatowe uratują kilkadziesiąt istnień w ciągu roku. Może jakaś grupa dzieci mniej utyje dzięki zniknięciu szkolnych sklepików. Nie zmienia to faktu, że te regulacje naruszają nasze prawa i wolność i dlatego powinny zniknąć.

Cel nie uświęca środków, zwłaszcza gdy środki oparte są na pogwałceniu naszej wolności wyboru – tej absolutnie podstawowej zasady działania państwa wobec obywateli politycy dziś nie rozumieją albo rozumieć nie chcą. Obywatele zaś uznają ją zbyt często za niezrozumiałą albo niepotrzebną.

Polska coraz bardziej staje się częścią Europy także w najgorszym aspekcie: państwowego zamordyzmu i paternalizmu, napędzanego w dużej mierze przez unijną biurokrację, która – tworząc kolejne sklerotyczne przepisy „dla dobra obywateli" – udowadnia wciąż potrzebę swojego istnienia. Europejczycy są od dziesięcioleci wychowywani w kulcie bezpieczeństwa jako najwyższej wartości.

Pierze się ich mózgi, nauczając, że w zamian za bezpieczeństwo powinni bez słowa protestu oddać swoje prawa i wolności. Oducza się ich akceptowania ryzyka jako nieodzownej części ludzkiego życia. Chwilami przybiera to postać tak karykaturalną, jak skandynawskie drogi poprzedzielane stalowymi linami, żeby uniemożliwić wyprzedzanie. Bo to przecież niebezpieczny manewr. Skutki tego treningu są widoczne na przykład wtedy, gdy belgijscy policjanci odmawiają udziału w paradzie z okazji święta narodowego, bo, jak tłumaczą, boją się, że mogliby się stać celem terrorystów. Cóż, wszak bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Wiara w omnipotencję państwa

Polacy nie zostali jeszcze wytresowani w pełnej uległości wobec paternalistycznych zapędów państwa, choć skwapliwość, z jaką akceptują kolejne idiotyczne pomysły posłów, napawa niepokojem. Mamy jednak problem: na polskiej scenie politycznej nie ma dziś ugrupowania, które byłoby wyczulone na ten problem.

Platforma wydawała się go rozumieć, bo jej retoryka w roku 2007 sygnalizowała chęć uwolnienia obywateli ze zbyt ciasnego gorsetu. Czyny całkowicie temu zaprzeczyły: dziś nazywanie PO ugrupowaniem liberalnym brzmi jak ordynarna kpina. Nikt tak nie przyczynił się do przykręcenia Polakom śruby jak rządy Tuska i Kopacz.

Lewica jest z zasady przekonana, że państwo ma prawo obywatela pouczać i kierować jego życiem. Wśród nowych ugrupowań też próżno szukać obrońców obywatelskich praw i wolności. Ryszard Petru chce zafundować Polakom powtórkę z pseudoliberalizmu gospodarczego dla ustawionych, a kwestia praw obywateli nie wydaje się spędzać mu snu z powiek. W przypadku Pawła Kukiza trudno powiedzieć, jaki jest jego polityczny plan. Na razie widać jakiś chaotyczny synkretyzm.

Dziś największe szanse na sprawowanie władzy ma PiS. Niestety – choć partia Kaczyńskiego deklaruje skasowanie wielu szkodliwych rozwiązań, przyjętych przez koalicję PO i PSL, to akurat w przypadku państwowego paternalizmu stoi po tej samej stronie co dotąd sprawujący władzę. Choć w jego kręgu są osoby, które – jak się zdaje – rozumieją problem, takie jak prof. Piotr Gliński czy Jarosław Gowin, to jednak stanowią margines.

Tematu wolności obywatelskich i ograniczenia tendencji państwa do poszerzania zakresu swojej władzy próżno szukać w wystąpieniach Beaty Szydło czy Andrzeja Dudy, o Jarosławie Kaczyńskim nie mówiąc. Trudno się zresztą dziwić: PiS jest partią etatystyczną, od zawsze wierzącą w omnipotencję państwa.

Strażnikiem obywatelskich wolności – fakt, że ze słabymi uprawnieniami – mógłby być rzecznik praw obywatelskich, ale wybór Adama Bodnara (jeśli potwierdzi go Senat) raczej te nadzieje przekreśla. Trudno oczekiwać od osoby o skrajnie lewicowych poglądach, że będzie to dla niej ważne zagadnienie. Zresztą gdyby na miejscu Bodnara znalazła się Zofia Romaszewska, efekt byłby zapewne podobny.

Samozadowolenie szlachty

Powie ktoś – i będzie to przykład bardzo często pojawiającego się argumentu – że to jakieś brednie. Co wspólnego mają rozsądne zakazy lub nakazy, wprowadzane przez polityków, z kondycją społeczeństwa i chociażby jego gotowością do podjęcia ryzyka w obronie własnego kraju. Związek może się wydawać zaiste odległy, ale istnieje. Stan umysłu obywateli jest kształtowany w długim okresie przez sposób, w jaki traktuje ich państwo.

Widać to doskonale dopiero z odpowiedniej historycznej perspektywy. Żeby nie szukać daleko, wystarczy sięgnąć po wspomnianego na początku Jasienicę, aby prześledzić, jak patologiczna prywatyzacja państwa polskiego mająca początek jeszcze w wieku XVII doprowadziła do całkowitej bierności i tępego samozadowolenia szlachty w wieku XVIII. Potem było już za późno.

Przekonanie polityków, że rzeczywistość da się dowolnie zmieniać ustawami, a obywatele to małe dzieci, które trzeba wychowywać za pomocą odpowiednio surowych przepisów, może mieć w dłuższej perspektywie fatalne skutki. Tym gorsze, że dziś w polskiej polityce mało kto wydaje się tę zależność dostrzegać.

Autor jest publicystą tygodnika „W Sieci"

Kto przyzwyczaja ludzi do abnegacji wobec ich własnych uprawnień, ten działa jak szczególnie groźny wróg państwa. Podcina mu korzenie. Tępi instynkt obywatelski". To diagnoza Pawła Jasienicy z drugiego tomu „Rzeczypospolitej Obojga Narodów". Tyczy się ona oporu, jaki stawili Polacy spoza warstwy szlacheckiej w czasie potopu w połowie XVII wieku.

Ten opór się pojawił, zanim jeszcze Jan Kazimierz wydał uniwersał, w którym wzywał do walki wszystkich poddanych – także tych niebędących obywatelami w ówczesnym tego słowa znaczeniu. Opór pojawił się samorzutnie, ponieważ – twierdzi wybitny publicysta historyczny – mieszkańcy ówczesnej Korony Królestwa Polskiego, także chłopi, górale, mieszczanie, byli przyzwyczajeni do swoich wolności, których okupujący Polskę Szwedzi nie zamierzali respektować. To przyzwyczajenie, ten nawyk swobody jest jednym z największych skarbów republiki, co Jasienica w ponurych czasach gomułkowszczyzny świetnie pojmował.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Roch Zygmunt: Bronię Krzysztofa Stanowskiego
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: NATO popsują, europejskiego bezpieczeństwa nie wzmocnią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Franciszek i biała flaga. Dlaczego te słowa nie zasługują jedynie na potępienie?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Rozdarci między Grupą Wyszehradzką a Trójkątem Weimarskim
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Kampania samorządowa testuje spójność koalicji