Belgia stałą się głównym w Europie ośrodkiem przygotowań do ataków dżihadystów i według wielu ekspertów od bezpieczeństwa ich ulubionym miejscem zdobywania broni przemycanej z Bałkanów.
Obrończyni Ajuba el-Khazzani — obezwładnionego przez amerykańskich żołnierzy w pociągu Thalys z Amsterdamu do Paryża — twierdziła, że bardzo łatwo kupić karabinek AK-47 w belgijskiej stolicy. Powiedziała, że jej klient znalazł przypadkiem kałasznikowa w walizce, gdy spał na ławce w parku koło dworca Gare du Midi, który jest terminalem Eurostara. Dodała, że Khazzani chciał tylko obrabować pasażerów, a nie wymordować ich.
Eksperci nie kupili opowieści o walizce, niewielu z nich wątpi, by Khazzani kupił broń w Brukseli. Ostatnie ataki w Paryżu znów zwróciły uwagę na belgijską stolicę i jej dzielnicę Molenbeek jak ośrodek wracających dżihadystów, którzy przygotowują się tam do użycia zabójczej wiedzy nabytej w Iraku i Syrii. Belgia per capita ma więcej obywateli, którzy udali się w strefę wojny od innych krajów europejskich.
Inne kraje mają też radykalne meczety, aktywne komórki terrorystów i rozczarowanych bezrobotnych młodych ludzi, których łatwo zwerbować. Belgia dodaje do tej mieszanki niepokojącą historię pobłażliwych przepisów o posiadaniu broni i tradycję jej produkcji z firmą FN Herstal z Walonii na czele. Ten kraj dysponuje niezwykle wysoką liczbą ludzi z technicznym i handlowym doświadczeniem w zakresie broni.
Ekspert od broni we Flamandzkim Instytucie Pokoju, Nils Duquet zauważa, że do 2006 r. można było kupić broń pokazując jedynie dowód tożsamości. Rząd zaostrzył przepisy dopiero po strzelaninie z powodów rasowych 18-letniego skinheada Hansa Van Themsche w Antwerpii w 2014 r., kiedy zabił 2 osoby i zranił jedną. Do tamtej pory powstał w Belgii duży zasób broni.