W kilku dużych miastach pytaliśmy, jak sobie radzą urzędnicy z komunalnymi dłużnikami. Okazuje się, że sobie nie radzą – w przeciwieństwie do osób, które radzą sobie świetnie z nimi i latami mieszkają za darmo.

Jak przyznają zarządcy budynków komunalnych, są tacy najemcy, którzy od początku nie płacili za lokal, a i tak zajmują go naście lat. Nie dziwią więc długi w wysokości 100 tys. czy 200 tys. zł przypadające na jednego wynajmującego. Chociaż właściwie – dziwią.

Przecież to należności, które nie zostaną zwrócone. Bo jeśli ktoś latami żyje na cudzy koszt, to dlaczego miałby to zmieniać? Wśród niepłacących są oczywiście tacy, którzy są gotowi odpracować swoje zadłużenie, chcą coś zmienić, aby nie żyć z piętnem dłużnika. Chętnie korzystają ze wsparcia miejskiego psychologa, prawnika czy doradcy zawodowego, chcą być potrzebni.

Taką ofertę ma dla swoich komunalnych dłużników np. Kraków (w mieście jest 17,3 tys. lokali, a zadłużenie 4 tys. najemców sięga 200 mln zł). Ale np. w Lublinie, który ma 8,3 tys. lokali, aż 4,6 tys. mieszkań jest zadłużonych. W sumie na 95 mln zł. Rekordzista powinien oddać miastu 200 tys. zł. W Bydgoszczy (9,1 tys. miejskich lokali) zaległości w regulowaniu czynszu wynoszą 80 mln zł. W Poznaniu (12,6 tys. mieszkań) dłużników jest 9,1 tys., a w sumie są winni 123 mln zł.

Na tle tych miast zaległości najemców w stolicy wyglądają „dobrze". Wynajmowanych jest bowiem aż 74,5 tys. lokali, których najemcy powinni oddać miastu 421 mln zł. Ludziom, którzy są w trudnej sytuacji życiowej, należy pomagać. Nikt nie powinien być wyrzucany na bruk. Ale zgoda na to, aby latami mieszkać na koszt sąsiadów, demoralizuje.