To już koniec ery Ewy Kopacz jako przewodniczącej PO. W piątek – dzień po porażce ze Sławomirem Neumannem w wyborach na szefa klubu parlamentarnego – ogłosiła, że rezygnuje z ubiegania się o stanowisko szefa całej partii.
Właściwie Kopacz nigdy przewodniczącą PO nie była, jedynie pełniła obowiązki szefa po wyjeździe z Polski Donalda Tuska. Dla nikogo w partii nie jest zresztą tajemnicą, że Tusk był jej korespondencyjnym sojusznikiem podczas roku rządów i miał wpływ na sporą część jej politycznych decyzji.
Według naszych rozmówców do końca namawiał Kopacz do startu przeciw Neumannowi, co skończyło się dla niej katastrofą. – Nawet dla nas to było zaskoczenie. Liczyliśmy, że wygramy maksymalnie dziesięcioma głosami – twierdzi ważny polityk PO, stronnik Neumanna. Tymczasem panią premier poparło 72 parlamentarzystów, a jej wiceministra – 94.
Kluczowe było wsparcie, jakiego Neumannowi – politycznemu singlowi – udzielił mistrz zakulisowych rozgrywek Grzegorz Schetyna, który chce zostać szefem Platformy. Liczył na to, że porażka Kopacz osłabi jej pozycję w wyborach szefa partii lub też zmusi ją do wycofania się.
Ale w PO żywe są spekulacje, że Tusk też już postawił na Kopacz krzyżyk. Namawiając ją do starcia o szefostwo klubu w tak niepewnej sytuacji wewnętrznej, miał grać na jej porażkę. Czemu? – Żeby po porażce się wycofała, a on mógł wystawić Schetynie silniejszego przeciwnika w wyborach – twierdzi nasz rozmówca z zarządu PO.