Dowody zapierają dech w piersiach. To 50 tys. zdjęć pokazujących, w jak okrutny sposób syryjski prezydent i podległe mu służby rozprawili się z dziesiątkami, o ile nie setkami tysięcy opozycjonistów. Widać na nich więźniów, którym żywcem wyrwano oczy albo zagłodzono w więziennych celach. Niektóre ciała zostały ukazane w pojedynkę, ale na innych fotografiach pokazano sale, w których zalegają setki ofiar.
– To zbrodnie, które muszą ruszyć ludzkie sumienie. Ten, kto zbudował taką biurokrację barbarzyństwa, w taki sposób zaprzeczył fundamentalnym wartościom człowieczeństwa, nie może ujść bez kary – uważa szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius.
Zdjęcia przekazał francuskim służbom fotograf o pseudonimie Cezar. Został zatrudniony w 2011 r. przez służby Baszara Asada do dokumentowania represji przeciwko opozycjonistom. W ciągu dnia robił zdjęcia nawet 50 ofiarom. Ogrom zbrodni był jednak taki, że już po paru miesiącach skontaktował się z syryjską opozycją i chciał się przedostać na Zachód. Ale dysydenci przekonali go, aby wytrzymał tak długo, jak może, i zbierał archiwum pokazujące przestępczą działalność Asada.
Tak powstało archiwum obejmujące 50 tys. zdjęć zgranych na nośnikach elektronicznych. To z nim w lipcu 2013 r. syryjskiej opozycji udało się przerzucić „Cezara" do Francji po upozorowaniu śmierci fotografa. Dziś żyje incognito z rodziną pod ścisłą ochroną francuskiej policji. 7 października ukaże się we Francji książka dziennikarki Garance Le Caisne „Operacja Cezar – w sercu syryjskiej machiny śmierci" opowiadająca w szczegółach tę niezwykłą historię.
– Autentyczność archiwum „Cezara" została potwierdzona przez wielu ekspertów – zapewnia Fabius.
Podstawą do działania francuskiej prokuratury jest założenie, że wśród ofiar Asada są Francuzi albo osoby z podwójnym obywatelstwem syryjsko-francuskim. Ale to niejedyna przyczyna, dla której śledczy nad Sekwaną pierwsi na świecie zdecydowali się rozliczyć syryjskiego dyktatora.
– Mówimy o zbrodni przeciwko ludzkości, która ma charakter uniwersalny. Tym bardziej że syryjskie sądy nie istnieją, ofiary i ich rodziny nie mają możliwości dochodzenia sprawiedliwości w kraju. Dlatego Francja podjęła się tego zadania – mówi „Rz" Jean-Louis Bianco, wieloletni sekretarz generalny Pałacu Elizejskiego, a dziś doradca ds. europejskich rządzącej Partii Socjalistycznej.