Nigdy jeszcze swego pobytu w nowojorskiej siedzibie ONZ nie zapowiedziało tylu szefów państw co z okazji obecnej 70. sesji Zgromadzenia Ogólnego.
Maraton dyplomatyczny rozpoczyna poniedziałkowe spotkanie Baracka Obamy z Władimirem Putinem. Temat zasadniczy to Syria. Ukraina w tle.
Skutki toczącej się tam od ponad czterech lat wojny dosięgnęły właśnie Europy w postaci niekontrolowanej fali uchodźców. Ten fakt stara się wykorzystać Moskwa, licząc, że zwiększa to szansę powodzenia jej planu. Rosja przejęła więc inicjatywę, decydując się na potężny zastrzyk broni i sprzętu dla swego sojusznika prezydenta Baszara Asada. W bazach rosyjskich w Syrii są już ponad dwa tysiące żołnierzy.
Nieodzowny partner
Bez pomocy Rosji, Iranu oraz libańskiego Hezbollahu Asad już dawno musiałby zostać emigrantem. Nie zagraża mu już Wolna Armia Syryjska złożona z licznych grup zbrojnej opozycji, która rozpoczęła rebelię przeciwko reżimowi. Armia ta faktycznie nie istnieje mimo wsparcia Waszyngtonu i państw zachodnich. Wyczerpały się także zasoby sił reżimowych, zwłaszcza ludzkie, i armii Asada brakuje dramatycznie rekrutów. Sprzyja to umacnianiu się dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego kontrolujących coraz większe obszary kraju. Głównie o mniejszym zaludnieniu.
Dla Waszyngtonu Asad to krwawy dyktator. Bombardowania sił rządowych pochłonęły lwią część spośród 250 tys. ofiar wojennych. Zdaniem Moskwy nie ma rozwiązania konfliktu bez aktywnego wsparcia Asada. Mówi to otwarcie, jak w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiej sieci CBS, Władimir Putin. Nie zdradza jednak szczegółów swego planu. – Poprzez zaangażowanie wojskowe oraz polityczną aktywność w sprawie Syrii Rosja stała się czymś w rodzaju nieodzownego partnera w uregulowaniu kryzysu – zwraca uwagę „Rz" Kai-Olaf Lang, ekspert berlińskiego think tanku Wissenschaft und Politik (Nauka i Polityka).