Walczy z nimi teologia, walczy wykształcenie, walczy na koniec wewnętrzna potrzeba racjonalności, ale ilekroć widzimy na powierzchni lśniący z daleka, krystalicznie wyostrzony wierzchołek, ulegamy mocnej grze uczuć. Czasem to ironiczny śmiech, często pogarda, ale jeszcze częściej jakiś rodzaj fascynacji. Stykałem się nieraz w życiu z przesądami i nie ukrywam, że często pozostawałem w ich głębokim cieniu.
Jakiś epizod? Bardzo proszę. Beskid Śląski, urocza jesień przed dziesięciu laty. Szukałem ustronnego pensjonatu, w którym mógłbym skończyć pracę nad swoją pierwszą książką, powieścią o dwunastoletniej tureckiej dziewczynie wydanej za mąż za prawie siedemdziesięcioletniego mężczyznę. Miałem stos notatek, kilka niedokończonych wersji, masę źródeł. Ciężko mi się pracowało w Warszawie, wokół pęd, miliony spraw, tysiące telefonów, zawrót głowy. Poszukałem nieco na ślepo w internecie. Jest... Jest miejsce, niewielki pensjonat w Wiśle, na wzgórzu, relatywnie nowy, więc pewnie czysty i zadbany. Apartament w sam raz dla mnie, duża podłoga, można rozłożyć papiery i próbować klecić akcję książki.