Telewizja rządzi sportem

Media elektroniczne już dawno temu uwiodły kibiców. W zamian za emocje na ekranie zmieniają sport, choć nie zawsze na lepsze.

Aktualizacja: 04.10.2015 17:42 Publikacja: 02.10.2015 02:22

Telewizja rządzi sportem

Foto: Getty Images

Znany astrofizyk Carl Sagan stwierdził kiedyś, że pierwszym sygnałem, który mógł opuścić Ziemię i znaleźć drogę do innych cywilizacji w kosmosie, był sygnał telewizyjny wyprodukowany w sierpniu 1936 roku podczas przemówienia Adolfa Hitlera otwierającego igrzyska w Berlinie.

W tym stwierdzeniu było sporo ironii, ale fakty z grubsza się zgadzały – w stolicy Niemiec do 19 odbiorników połączonych kablami z nadajnikiem doszło przemówienie kanclerza Rzeszy, a potem fragmenty zawodów na Stadionie Olimpijskim.

Wtedy chodziło o propagandę, ale już w maju 1939 roku w Ameryce przekaz z meczu baseballowego między drużynami Columbia University i Princeton University miał cechy regularnej transmisji. Wprawdzie w całym wielkim kraju było zaledwie 400 aparatów umożliwiających odbiór tego zamglonego obrazu, lecz cel był taki, jak należy – pokazać sport.

Zapamiętano, że kamera (jedyna) kierowana na zmianę na miotacza i łapacza próbowała bez powodzenia złapać w obiektyw piłkę, ale nikogo to nie zniechęcało. Próbę podjęła, warto pamiętać, ówczesna stacja radiowa NBC, śmiało odkrywająca nowe sposoby transmisji.

Kolor z powtórką

Wskazać kamienie milowe rozwoju telewizji sportowej względnie łatwo. Niemal zawsze były to także kamienie milowe rozwoju telewizji w ogóle.

Kolor pojawił się na ekranach odbiorników w sierpniu 1955 roku. Honor tego debiutu przypadł meczowi tenisowemu, konkretnie spotkaniu USA – Australia w Nowym Jorku – finałowi rozgrywek o Puchar Davisa (Australijczycy Ken Rosewall i Lew Hoad wygrali na trawie Forest Hills 5:0).

Powtórki akcji sportowych także zaczęto pokazywać w 1955 roku, pomysłodawcą był Kanadyjczyk George Retzlaff pracujący dla stacji CBC. Początki były oczywiście trudne – samo przygotowanie do powtórnego pokazania akcji trwało co najmniej pół minuty, więc udawało się odtworzyć tylko niektóre gole lub przyłożenia.

Wraz z wynalazkiem odtwarzaczy wideo sprawa, przynajmniej w Ameryce, stała się znacznie prostsza, w 1963 roku „instant replay" był już tam znany w transmisjach CBS. Pierwszym wydarzeniem, w którym powtórki były dostępne niemal na żądanie, stał się doroczny mecz futbolu amerykańskiego między wojskowymi drużynami sił lądowych i marynarki wojennej USA (Army – Navy).

Niedługo po powtórkach w transmisjach telewizyjnych wydarzeń sportowych pojawiły się obrazki w zwolnionym tempie. Wprowadzenie technologii slow-motion zawdzięczamy firmie Ampex Corporation, która już w 1956 roku pomogła stacji ABC odtwarzać wydarzenia z boisk nawet siedem razy wolniej, niż działy się w rzeczywistości. Już wtedy możliwe stało się także regulowanie tempa odtwarzania oraz stop-klatka.

Połączenie powtórek ze zwolnieniem ruchu – dziś przedszkole sportowych relacji telewizyjnych – musiało nastąpić niebawem, i nastąpiło.

Cienka zielona linia

Kolejny znaczący krok to wprowadzenie grafiki na ekrany telewizorów. Na początku, czyli w latach 60., wydawało się to problemem. I rozwiązania były raczej mało wyrafinowane – po prostu przed obiektywem kamery stawiano karty z wynikami lub informacjami. Postęp techniki sprawił, że we wczesnych latach 70. na ekranach pojawiły się litery i cyfry wyświetlane przez proste generatory znaków. Wkrótce dało się na żywo podawać statystyki meczowe, nawet jeśli informacje pochodziły z archaicznych urządzeń do przechowywania danych. Dziś, jak wiadomo, na ekranach można zobaczyć komputerowo generowane liczby, zdjęcia, noty biograficzne, statystyki i wykresy, o jakich wyobraźnia kibica niekiedy nawet nie marzy.

Pozbawić go jednak sprowadzonej do możliwie małych rozmiarów informacji w rogu ekranu – o wyniku i czasie gry oraz paru innych szczegółów zależnie od dyscypliny – nie sposób. Pozbawić emocji telewizyjnej kontroli miejsca upadku piłki w tenisie, siatkówce, krykiecie czy rugby – chyba też już nie.

Ważnym etapem rozwoju telewizji sportowej stały się obrazy niedostępne dla widzów na trybunach. Niosą, potrzebne lub nie, dodatkowe informacje graficzne wyjaśniające szczegóły rywalizacji. Żółta kropka pokazująca ruch krążka podczas meczu NHL to wynalazek z 1996 roku. Cienką zieloną linię w skokach narciarskich wprowadzono w 2012 r. – choć teraz próbuje się ją wyświetlać także na prawdziwym zeskoku. Moda ostatnich lat to pokazywanie miejsc odbić piłek tenisowych na korcie i torów lotów piłek po serwisach. Trochę wcześniej kamery nauczono śledzić tor lotu piłki golfowej na tle nieba. W futbolu amerykańskim telewizyjną normą (od 1998 r.) jest pokazywanie linii określającej miejsce przeniesienia piłki zapewniające kontynuację ataku i wiele podobnych informacji.

Tą samą drogą – łączenia grafiki komputerowej z przekazem na żywo – można zapewnić także intensywny przekaz reklamowy, niemal bez zakłócania oglądania gry. Wystarczą odpowiednie obrazy w tle. To był finałowy etap tej technicznej ewolucji.

Imperium rosło szybko. Zalety telewizji dla sportu stały się tak duże, że we wrześniu 1979 r. amerykańska stacja ESPN uznała, iż warto uruchomić całodobowy kanał poświęcony wyłącznie sportowi. Rynek był już gotowy – duży, chłonny, dający zarobić.

Za ESPN poszli inni, dziś liczne kanały sportowe, mniej lub bardziej wyspecjalizowane, to w wielu krajach telewizyjna codzienność. Krokiem dalej było podanie kibicom możliwości wyboru – w 1994 r. miłośnicy futbolu amerykańskiego dostali szansę decydowania, który niedzielny mecz NFL chcą zobaczyć w DirectTV, niezależnie od tego, czy transmisję robiła stacja Fox, CBS, NBC lub ESPN.

I znów – początkowo była to zabawka dla najbardziej zamożnych, ale rozwój telewizji kablowej i satelitarnej uczynił szybko wybór masowym i względnie tanim. Dziś można wybierać między dyscyplinami, stacjami, drużynami, meczami, bo sygnał z satelity dociera wszędzie. Można także oglądać transmisje wedle swego planu zajęć, nawet bez reklam, wybór w końcu należy do tego, kto płaci.

Jeszcze jeden telewizyjny przełom technologiczny należy łączyć ze sportem – wprowadzenie technologii HD (i kolejnych, jeszcze lepszych metod odwzorowania obrazu). Pomysł ma korzenie w latach 30., ale dopiero na początku XXI wieku uznano, że warto zrobić ten krok. Mecz piłkarski na wielkim domowym ekranie, na którym widz dostrzega każde źdźbło trawy, kroplę potu, skrzywienie bohatera akcji, jeszcze bardziej połączył kibica z wydarzeniem.

Dołączmy do tej listy coraz bardziej powszechne transmisje internetowe, telewizję w komórce, na tablecie, na ekranie komputera – to pomysł z początku tego wieku. Pionierami też były wielkie ligi amerykańskie, którym nowe kanały transmisji zapewniały kolejne setki tysięcy odbiorców i ułatwiały zarabianie na transmisjach na żądanie. Dołączmy coraz bardziej powszechny przekaz w technologii trójwymiarowej (początki były w 2008 r.), która też robi swoje, jeśli chodzi o bogactwo wrażeń, tylko jest jeszcze za droga.

Kierunek zysk

To były narzędzia, którymi telewizja podbiła świat sportu. Podstawowy skutek tego podboju to najpierw ogromny wzrost liczby ludzi oglądających wydarzenia sportowe, potem jeszcze większy przyrost pieniędzy.

Opowiadająca nowymi środkami sportowe historie telewizja bardzo szybko dostrzegła, jak można na tym zarobić. Model biznesowy zarabiania na sporcie w telewizji był przez lata dość prosty i długo pozostawał niezmienny: telewizja płaci organizatorom wydarzenia sportowego za prawa transmisji, po czym sprzedaje chętnym czas reklamowy. W praktyce stacje tv odgrywały niemal rolę brokera, łącząc sprzedawców dyscyplin (ligi, igrzyska, mistrzostwa świata, cykle turniejowe, zawody Pucharu Świata) z kupującymi (reklamodawcami) i konsumentami, czyli kibicami. Kierunek zysk – tego nikt nie krył, to był biznes jak każdy inny.

Ale idzie nowe: niektóre telewizje już stać na to, by kreować własne, małe i duże imprezy sportowe, na których potrafią zarobić. To też znak czasów: wyłącznie telewizyjnym wynalazkiem są np. igrzyska sportów ekstremalnych X-Games, zawody strongmenów, rywalizacja celebrytów, pseudogladiatorów i inne wydarzenia, niekiedy bardzo odległe od klasyki sportu olimpijskiego.

Idzie nowe także dlatego, że odbiorcy w internecie to inni kibice, którym można zaoferować zupełnie nowe, indywidualne usługi, jakie daje technologia, z zakładami bukmacherskimi włącznie.

Miliardy co rok

Pieniądze, jakie kryją się za sportowym biznesem telewizyjnym, są rzeczywiście ogromne. Stacja NBC za prawa transmisji letnich i zimowych igrzysk olimpijskich na rynek amerykański i online do 2032 r. włącznie zapłaciła w ubiegłym roku Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu 7,65 mld dol.

Szefowie stacji twierdzą, że do biznesu olimpijskiego w zasadzie dokładają (do transmisji z Londynu w 2012 r. – 223 mln dol.), ale po Soczi byli na plusie. Średnia cena płacona przez NBC za igrzyska do 2012 r. wynosiła 880 mln dol., teraz będzie to 1,275 mld.

Czy stacja nadmiernie ryzykuje, skoro nawet nie wiadomo, gdzie odbędą się igrzyska po 2020 r.? Chyba nie, bo ewentualny spadek oglądalności w zwykłej telewizji może być znacząco zrekompensowany dochodami z aktywności w sieci.

Trudno mówić, że na te kwoty wpływa czynnik inflacyjny, tym bardziej że w 2011 r. ta sama stacja była w stanie wytrzymać wzrost opłat za prawa transmisji najważniejszych rozgrywek futbolu amerykańskiego, czyli NFL, o 74 proc., do 1,05 mld dol. rocznie.

NBC to gigant, ale rynek jest znacznie większy. Stacja ESPN wykupiła w 2014 r. pakiet poniedziałkowych meczów NFL za 14–15 mld dol. na siedem lat, wychodzi prawie 2 mld za rok transmisji. Swój udział w torcie ma też Fox – 1,1 mld dol. za wybrane spotkania NFL i NFC do 2021 r. W biznesie jest też CBS z ostatnim kontraktem: 1 mld dol. rocznie za pakiet meczów NFL/AFC (poprzedni kontrakt był o połowę niższy).

W Europie liderem jest stacja SkySport, która zgodziła się płacić Premier League 760 mln funtów rocznie za relacje meczów do 2016 r. Nawiasem mówiąc, brytyjska liga dla Ameryki jest warta kilkadziesiąt razy mniej – NBC za to samo płaci 83 mln dol. rocznie.

Ogromne kwoty krążą także w amerykańskiej koszykówce – transmisja rozgrywek uniwersyteckich (NCAA) kosztowała i będzie kosztować stację CBS/Turner 740 mln dol. rocznie (10,8 mld dol. do 2024 r.). Dzięki temu rozgrywki poszerzono do 68 drużyn (było 64), w planach jest już nowa opcja – 96 zespołów.

Nawet NBA patrzy na NCAA z podziwem – od 2007 do 2016 r. sławna liga dostanie od Walt Disney Company (czyli stacji ESPN i ABC) po 485 mln dol. rocznie. Dochodzi jeszcze kontrakt z Turnerem (445 mln dol. na rok od 2008 r.). Baseball zawodowy (MLB) ma w USA umowę ze stacją Fox do końca 2021 r., koszt – 500 mln dol. rocznie. Przy zaoceanicznych koszykarzach i baseballistach hokeiści z NHL to biedacy – „zaledwie" 200 mln dol. rocznie (z NBC) od 2012 r. NHL sporo straciła na lokaucie w latach 2004–2005, ale po dekadzie można twierdzić, że odrobiła straty.

Europejski rynek nie wytrzymuje porównań z USA, tym bardziej że najbardziej efektowny ostatnimi laty kontrakt – prawa transmisji z igrzysk olimpijskich do większości krajów Europy w latach 2018–2024 kupiła amerykańska firma Discovery, obecny właściciel m.in. Eurosportu. Wartość umowy – 1,3 mld euro. Dotyczy ona ekskluzywnych praw transmisji na wszystkich platformach – od otwartych kanałów telewizyjnych po telewizję płatną, internet i komórki – do 50 krajów, Polski także.

Przy takich kwotach, jakie generuje rynek telewizyjny, pytania o zależność sportu od właścicieli stacji są oczywiste. Odpowiedzieć, że wiele dyscyplin telewizja ukształtowała w nowej formie, wręcz stworzyła, nie jest przesadą.

Analitycy sportu podają pięć zasadniczych przyczyn zmian reguł w dzisiejszych sportach komercyjnych: przyspieszenie akcji, zwiększenie punktacji (zdobywania większej liczby goli, koszy, przyłożeń etc.), zapewnienie równowagi wyniku, aby podtrzymać napięcie, możliwość wprowadzenia przerw reklamowych. Ile z tych zmian zawdzięczamy telewizji – łatwo dostrzec.

Ten wpływ widać od wielkich lig zawodowych w Ameryce po popularne sporty indywidualne, od łucznictwa bloczkowego po curling. Gdzie spojrzeć, tam widać: golf zmienił formułę większości turniejów zawodowych z matchplay na strokeplay. Inaczej mówiąc, system pucharowy eliminacji zastąpiono liczeniem punktów w rundach, bo to daje większą pewność udziału gwiazd w decydujących fazach gry, gdy oglądalność jest największa.

Tenis wprowadził w latach 70. tie-break, by zakończyć mozół transmisji długich gemów granych na przewagi. Przed erą telewizji tenisowe piłki były białe (jaskrawożółte, łatwiejsze do śledzenia na ekranie, pojawiły się w 1972 r., tylko Wimbledon wytrzymał z białymi do 1986 r.). Próbowano też z pomarańczowymi.

Kolor na ekranach doprowadził nie tylko do używania barwnych piłek, ale wywołał zmianę boisk (podejmowano nawet, na szczęście nieudane, próby farbowania lodu na niebiesko w rozgrywkach hokejowych). Kolor przyczynił się do ekspozycji reklam.

Obecność kamer w każdym zakątku stadionu wywołała przy okazji silny efekt społeczny – indywidualną i zbiorową chęć demonstracji osobowości, oryginalności, przynależności do grupy, identyfikacji – kto ogląda mecze i trybuny piłkarskich mistrzostwa świata w dowolnej dyscyplinie, ale też nawet nasz Puchar Świata w skokach narciarskich w Zakopanem, albo biegi przebierańców w maratonie, ten widzi, że ekspozycja malunków twarzy, dziwnych fryzur, bannerów, flag, nietypowych gestów i zachowań to raczej norma niż wyjątek.

Ubocznym produktem połączenia transmisji sportowych z przekazem reklamowym jest nawet obecna koncepcja wykorzystywania cheerleaderek – to też dziś produkt telewizyjny. Kiedyś chodziło po prostu o zorganizowany doping, coś na kształt teatralnej klaki, dziś mamy pokazy dla ludzi na trybunach, głównie po to, by nie narzekali, że tak naprawdę czekają, aż skończy się emisja reklam.

Czas to pieniądz

Telewizja rządzi również czasem. W wersji olimpijskiej sprawa jest najbardziej ewidentna – właściciele praw do transmisji w praktyce układają program startów w najbardziej popularnych dyscyplinach. Wymagania są jasne – różnica stref czasowych nie może przeszkadzać, by w np. USA ludzie oglądali gimnastykę i pływanie o dogodnej porze. To, że sportowcy startują czasem o dziwnych porach, że trudno pogodzić interesy widzów na różnych kontynentach, jest skutkiem ubocznym, wygrywa i tak ten, kto najwięcej płaci.

Dzięki telewizji, czy raczej przez nią, zniknęło ze słownictwa wielu sportów słowo „weekend" – jako najbardziej naturalna pora rozgrywek. Dziś ligi piłkarskie, hokejowe, siatkarskie, baseballowe, rugby, koszykarskie grają niemal na okrągło, choć nietrudno zauważyć, że najlepszy czas antenowy, w soboty i niedziele zwykle daje się najbardziej atrakcyjnym wydarzeniom.

Czas to pieniądz – w transmisjach sportowych naprawdę trudno o inne przełożenie. W NFL najpierw ograniczono długość przerwy w połowie, by skrócić mecz do 2,5 godziny, ale telewizja wymusiła inne, liczne i krótkie przerwy dla reklam, które spowodowały, że relacje wydłużyły się do 3,5 godziny.

Nauka z tego, jak ważny jest czas w sportowej telewizji, przyszła dawno. Znanym i często podawanym przykładem jest mecz NFL z listopada 1968 r., gdy stacja NBC przerwała relacje ze spotkania Oakland Raiders – New York Jets na 65 s przed końcem, by o planowanej godzinie zacząć film dla dzieci „Heidi". Jets prowadzili wtedy 32:29, ale Raiders po dwóch przyłożeniach w 9 sekund odrobili stratę, wygrali 43:32. Wściekli się kibice, organizatorzy, także widzowie „Heidi", bo stacja w najbardziej wzruszającej scenie filmu nagle dołożyła oglądającym pasek z wynikiem końcowym meczu.

Zmiana reguł gry to dla telewizji naturalna kolej rzeczy. Kto chce się pokazać, musi się dostosować. Siatkówka w wersji halowej i plażowej przeszła zasadnicze korekty, by tempo gry i przerwy techniczne dopasować do tempa pożądanego przez stacje tv. Wygląd grających też dołożono do wymagań. Koszykówka ze swymi przerwami i kwartami również dobrze wpisuje się w schematy telewizyjne.

Z amerykańskiego punktu widzenia tylko soccer, czyli europejska piłka, to przeżytek – wciąż dwa razy po 45 min bez okazji do spokojnego wyjścia na herbatę, bez czasów na żądanie i elektronicznego sprawdzenia, czy był gol (na razie).

Telewizja tak naprawdę coraz mocniej dzieli sporty na te, które nadają się na ekran, i na pozostałe. Kryteria mogą być różne, choć zacząć trzeba od stwierdzenia – dobry towar sprzeda się lepiej i zajmie lepsze półki. Igrzyska, przy wszystkich zastrzeżeniach, zapewne mają jeszcze przed sobą parę tłustych dekad. Wielkie ligi amerykańskie, globalne cykle golfowe, tenisowe, najlepsze ligi piłki nożnej, mistrzostwa świata w podstawowych dyscyplinach olimpijskich, wielkie walki pięściarzy także.

O tym, co zobaczymy na ekranie, też decyduje telewizja. Jak zechce, to pokaże maratony, bo jest moda na masowe bieganie, walki w klatkach, bo ludzie lubią krew, pokaże snookera, biatlon, rugby albo rozgrywki uniwersyteckie futbolu amerykańskiego, nawet światową ligę krykieta.

Może pozbawić szans oglądania szybowników, biegaczy na orientację, tenisistów stołowych, żużlowców, nawet lekkoatletów albo łyżwiarzy szybkich – wedle uznania, choć świetnie wie, że kontrakty telewizyjne dla wielu dyscyplin to kroplówka niezbędna do przeżycia.

Kupując wyłączne prawa telewizyjne do Rugby League, stacja Sky zmieniła ten sport z zimowego na letni, stworzyła Super League i kazała wszystkim klubom pozbyć się z nazwy odniesień geograficznych, by łatwiej było stworzyć spójny z planem biznesowym produkt marketingowy.

Prawda czasu, prawda ekranu

Telewizja rządzi i będzie rządzić sportem, nawet jeśli niekiedy manipuluje, kreuje fałszywe gwiazdy albo zniekształca rzeczywistość, jeśli z wyrachowaniem steruje naszymi emocjami.

Bob Costas, zasłużony komentator stacji NBC Sports, powiedział kiedyś bez zbytniego cynizmu: – Pamiętam wiele wyjątkowo dramatycznych wydarzeń współczesnego sportu, ale coraz trudniej mi oddzielić te prawdziwe od tych zaaranżowanych przez ludzi telewizji.

Może nawet jest tak, że te najbardziej prawdziwe są zaaranżowane. Pewnie miliony ludzi zapamiętały postać Muhammada Alego zapalającego trzęsącą się ręką znicz olimpijski w Atlancie. Zapytano kiedyś Dicka Ebersola, szefa stacji NBC Sports, która miała prawa transmisji tych igrzysk, czy miał coś wspólnego z wyborem schorowanej legendy boksu do wypełnienia tego zadania.

– Miałem wszystko – odpowiedział. – Przez pół roku próbowałem sprzedać ten pomysł komitetowi organizacyjnemu w Atlancie. Oni nie rozumieli oddziaływania charyzmy Alego na świat. Nie zdawali sobie sprawy, jaką jest postacią dla naszego pokolenia, jakim może się stać symbolem. W końcu, gdy szef komitetu organizacyjnego Billy Payne miał jakąś operację, kazałem zebrać parę dokumentów o Alim i pokazałem mu, co jest ważne. Gdy Payne zobaczył taśmę, zadzwonił do mnie i powiedział, że musimy pogadać z ówczesnym burmistrzem Atlanty Andym Youngiem. Dodał, że słowem kluczem do przekonania burmistrza jest „uzdrowienie relacji" – między białymi a czarnymi, pacyfistami a aktywistami, zachodnim a Trzecim Światem – wspominał.

Widok byłego mistrza boksu idącego z ogniem olimpijskim wolno po schodach do znicza zatrzymał milionom ludzi dech. Telewizja i sport jeszcze raz stworzyły własny świat.

Znany astrofizyk Carl Sagan stwierdził kiedyś, że pierwszym sygnałem, który mógł opuścić Ziemię i znaleźć drogę do innych cywilizacji w kosmosie, był sygnał telewizyjny wyprodukowany w sierpniu 1936 roku podczas przemówienia Adolfa Hitlera otwierającego igrzyska w Berlinie.

W tym stwierdzeniu było sporo ironii, ale fakty z grubsza się zgadzały – w stolicy Niemiec do 19 odbiorników połączonych kablami z nadajnikiem doszło przemówienie kanclerza Rzeszy, a potem fragmenty zawodów na Stadionie Olimpijskim.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków