Uchwaloną w czwartek ustawę bez udziału większości protestującej opozycji prezydent podpisuje od ręki. Skutek może być taki, że niebawem zamiast pięciu nowych sędziów Trybunału będziemy ich mieli dziesięciu.

Oczywiście pojawią się różne interpretacje tego faktu i sprzeczne opinie konstytucjonalistów. W rezultacie przynajmniej przez pewien czas Trybunałowi grozi paraliż a na dłużej upadek autorytetu. Nie ulega więc wątpliwości, że gara jest niebezpieczna. Prawo konstytucyjne jak żadne inne narażone jest bowiem na niebezpieczeństwo wypaczeń. Trybunał Konstytucyjny ma właśnie gwarantować jego poprawne funkcjonowanie a zatem zapewniać spójność całego systemu prawnego.

W tej sytuacji mogą razić słowa marszałka Senatu: „Uchwalając tę ustawę przywróciliśmy normalność, i zapewniliśmy niezależność Trybunału". Postanowienia ustawy dotyczące sposobu wybierania sędziów a zwłaszcza kadencyjności prezesów są dla tej niezależności niebezpieczne. Kadencyjność to bowiem nic innego jak smycz dla sędziego. Nic więc dziwnego, że wypowiedź marszałka może zaciskać gardła z oburzenia oponentom politycznym. Gotów byłbym jednak dopatrywać się źdźbła słuszności w wypowiedzi marszałka.

Niebezpieczne gry konstytucyjne zaczęły się już dużo wcześniej a jednym z ich rezultatów był pospieszny wybór pięciu sędziów przez poprzednią większość . Stało się to w atmosferze lekceważenia, uchwalonej w 1997 r. Konstytucji, którą od samego początku próbuje się dyskredytować i przedstawiać opinii publicznej w fałszywym świetle, poddając nie zawsze racjonalnej krytyce, zamiast propagować i umacniać jej znaczenie szacunek dla niej. Tym bardziej to przykre, że chlubimy się opinią pierwszego w państwa w Europie, które już w XVIII wieku zdobyło się na nowożytną konstytucję.