Widać to po sondażach, według których sympatia dla ugrupowań antyimigracyjnych rośnie błyskawicznie w prawie wszystkich państwach starej Unii.
Sondaże można rzecz jasna traktować z przymrużeniem oka, ostatecznie nie tylko w Polsce ośrodki badania opinii nie przewidziały wyników ważnych wyborów. Jednak dziś nie chodzi już tylko o sondaże. Mamy pierwsze wyniki wyborów po szczycie UE, który poświęcony był uchodźcom. Odbyły się w Górnej Austrii, przez którą tysiące imigrantów przedzierały się ostatnio do niemieckiej ziemi obiecanej.
Ich wynik przeraził wiedeński establishment. Dwa tygodnie po tym, gdy kanclerz Austrii Werner Faymann porównał węgierską politykę migracyjną do deportacji w czasach Holokaustu, prawie jedna trzecia głosujących w wyborach do parlamentu austriackiego landu poparła antyimigrancką, skrajnie prawicową Partię Wolnościową (FPÖ).
Biorąc pod uwagę to, że każdego dnia w Europie ląduje kolejnych kilka tysięcy imigrantów, otwartość na przybyszów raczej nie będzie rosła, lecz malała. A w najbliższym czasie wybory regionalne czekają znowu Austrię oraz Francję, a w marcu także trzy niemieckie landy. W 2017 r. zaś odbędą się wybory prezydenckie we Francji i parlamentarne w Holandii, w których sprawy imigrantów odegrają czołową rolę.
Nie ma przypadku w tym, że prezydent Joachim Gauck właśnie w poniedziałek ogłosił, że Niemcy nie będą mogły przyjąć wszystkich uchodźców (nie mówiąc o jeszcze liczniejszych imigrantach), a także przestrzegł, że nieuniknione są konflikty między Niemcami a przybyszami o „tanie mieszkania". Nawet Niemcy się powoli przekonują, że nie każdy imigrant to liberalny lekarz czy inżynier czytający w oryginale Heinego i Bölla.