Komisja śledcza dla afery lekowej - rozmowa z adwokatem Bartłomiejem Kuchtą

Medykamentów w aptekach wciąż brakuje, bo urzędnicy Ministerstwa Zdrowia bardziej dbają o interesy firm farmaceutycznych niż pacjentów – twierdzi adwokat Bartłomiej Kuchta w rozmowie z Katarzyną Nowosielską.

Aktualizacja: 28.09.2015 14:13 Publikacja: 28.09.2015 09:00

Komisja śledcza dla afery lekowej - rozmowa z adwokatem Bartłomiejem Kuchtą

Foto: 123RF

Rz: Panie mecenasie, czy pacjenci, których pan reprezentuje, widzą poprawę w dostępności do leków? Od lipca obowiązuje nowela prawa farmaceutycznego, która miała im to zapewnić.

Bartłomiej Kuchta: Niestety, tej poprawy nie widać. Leków jak brakowało przed lipcem, tak brakuje. Z mojej praktyki i z informacji pochodzących od stowarzyszeń chorych, które reprezentuję, wynika, że nie ma np. madoparu niezbędnego ludziom z chorobą Parkinsona. Brakuje też clexane na rozrzedzenie krwi, insuliny Humalog, leku Rispolept Consta lub pasków dla cukrzyków itd. Poszukiwanie niezbędnych leków w aptekach to chleb powszedni dla diabetyków, reumatyków czy osób z parkinsonem.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że nawet jeśli już znajdzie się apteka, która może sprzedać deficytowe leki, pacjent musi poczekać pięć–sześć dni, a czasem nawet miesiąc, aż farmaceuta je sprowadzi. To bardzo niebezpieczne dla zdrowia tych osób. Leki trzeba bowiem przyjmować w ścisłych odstępach czasu.

Zupełnie inaczej sytuację przedstawiają urzędnicy w Ministerstwie Zdrowia. Twierdzą, że ustawa działa i leków nie brakuje.

To niczym niepoparte samozadowolenie. Nowela, której są autorami, w żaden sposób nie poprawiła dostępności leków.

Ale przecież możliwość wydawania sprzeciwu na wywóz deficytowych leków za granicę przewidziana dla Główniej Inspekcji Farmaceutycznej miała zapewnić dostępność leków dla polskich pacjentów.

Apteki ani nawet hurtownie, które wywoziły leki za granicę, nie są głównym winowajcą.

Główna Inspekcja Farmaceutyczna i ministerstwo twierdzą jednak, że głównym winowajcą braku leków są aptekarze, którzy odsprzedawali leki hurtowniom wywożącym je za granicę.

Oczywiście trzeba było znaleźć kozła ofiarnego. A apteki są najsłabszym ogniwem w łańcuchu producent leku–hurtownia–apteka. Dlatego nowelę prawa farmaceutycznego w Sejmie w lipcu uchwalano pod hasłem walki z mafią aptekarzy. Inspekcja farmaceutyczna miała zacząć z nimi walczyć. Tyle że wzmożony wywóz leków trwa już od 2012 r. Czyli od momentu wejścia w życie ustawy refundacyjnej. Dlaczego wcześniej inspekcja farmaceutyczna nie reagowała? Przecież już w przepisach prawa farmaceutycznego jeszcze przed jego nowelizacją w lipcu tego roku było wskazane, że producent leku ma obowiązek dostarczyć go do apteki, a ta sprzedać pacjentowi. Skoro można było już wtedy wyinterpretować z przepisów, że apteka nie ma prawa odsprzedać farmaceutyku hurtowni, to dlaczego niewiele robiono? Dopiero teraz inspekcje farmaceutyczne wszczęły głośne postępowania wobec aptekarzy, którzy odsprzedawali leki hurtowniom w 2012, 2013 i 2014 r. Na przykład dolnośląski inspektor farmaceutyczny wzywa dopiero teraz aptekarzy do wyjaśnienia, co robili z lekami trzy lata wstecz.

Apteki też nie są jednak bez winy, skoro decydowały się na bezprawne działanie.

Owszem, ale one zostały postawione pod ścianą. Producenci leków i hurtownie nie chcieli dostarczać małym aptekom po kilka opakowań, bo woleli dużym sieciom przywozić duże partie leków. Dlatego mali farmaceuci zaczęli zamawiać także więcej. Nadwyżki, których nie sprzedali chorym, zbywali hurtowniom.

Ba, czasami nawet mała apteka, aby dostać lek, była zmuszana przedstawiać jego producentowi receptę pacjenta na dowód, że rzeczywiście go potrzebuje.

Na aptekarzy spadło odium tej afery. A uczestniczyły i uczestniczą w niej wciąż hurtownie. Tyle że tu winnego trudno znaleźć, bo jak jedna hurtownia się zamyka, to druga otwiera.

Podejrzane są też działania urzędników w ministerialnym Departamencie Polityki Lekowej. W 2012 r. wydali oni wiele korzystnych interpretacji dla hurtowni farmaceutycznych, doprowadzając w konsekwencji do wywozu leków.

Czyli miało to charakter glejtów dla hurtowni?

Tak, bo urzędnicy wskazywali w pismach, że urzędowa marża i cena leku obowiązuje tylko na terenie Polski. Za granicą, np. w Niemczech, leki można sprzedawać drożej. Instruowali też hurtownię, by zaznaczała, wywożąc leki, że dana partia jest przeznaczona nie na polski rynek.

To są pisma bardzo rzeczowe i konkretne. Jak niepochodzące od urzędników. Co innego, gdy odpowiadają oni organizacji pacjentów. Pisma są wówczas przegadane, podane jest w nich mnóstwo przepisów, a adresat nie wie, co autor miał na myśli.

Jeśli zatem nie w działaniach mafii aptekarzy tkwi przyczyna braku leków na polskim rynku, to gdzie?

U producentów. Otóż to firmy farmaceutyczne ograniczają ich ilość na polskim rynku. Uznają, że nie opłaca się ich sprzedawać w naszym kraju, bo są za tanie.

Za tanie? Przecież pacjenci alarmują, że dopłacają od 40 do 60 proc. ceny leku. Znacznie więcej niż chorzy w innych krajach UE.

Niektóre leki są tanie, ale dla resortu zdrowia. Przed wpisaniem leku na listę refundacyjną urzędnicy w ministerstwie negocjują ceny leków z firmami farmaceutycznymi i wywierają na nich presję cenową. Tak, aby NFZ mógł dopłacić chorym jak najmniej do leków. A ta część ceny leku, którą pokrywa pacjent, to już zupełnie inna bajka. Ta część ceny może być wysoka.

Skoro urzędnicy wywierają taką presję na producentów leków, to im w ogóle nie opłacałoby się dostarczać leków na polski rynek, skoro te są takie tanie. A jednak część leków w aptekach i szpitalach jest dostępna.

Bo niektóre farmaceutyki, które dostępne są dla pacjentów tylko w szpitalach, w tzw. programach lekowych, opłaca się firmom farmaceutycznym u nas sprzedawać. Te leki mają bardzo wysokie ceny. Wygląda to tak, jakby urzędnicy w resorcie zdrowia robili targ z przedstawicielami koncernów farmaceutycznych. Spuścicie nam z ceny leku X, a w zamian sprzedacie nam lek Y drożej. Firmy zgadzają się na obniżkę cen leków w aptekach, bo rekompensują sobie je później w programach lekowych.

I właśnie tych leków, które są tańsze niż na Zachodzie, firmy farmaceutyczne nie dostarczają na polski rynek. Nawet jeśli w ograniczonym zakresie na nim się pojawiają, to praktycznie są niedostępne dla pacjentów.

Jak należałoby zatem rozwiązać ten problem?

Dopuścić kontrolę kogoś z zewnątrz. Najlepiej tych najbardziej zainteresowanych, czyli pacjentów. Organizacje pacjentów powinny brać udział w negocjacjach cenowych. Współdecydować o tym, który lek będzie refundowany. A do tego, czy będzie dostępny dla chorych w aptece, czy w szpitalu.

Na ten aspekt zagadnienia nowela prawa farmaceutycznego zupełnie nie miała wpływu.

Pan jako pełnomocnik organizacji pacjentów walczy o to, aby stowarzyszenia chorych dostały się do tych negocjacji inną drogą. To znaczy, że bez zmiany prawa farmaceutycznego pacjenci mogliby uczestniczyć w negocjacjach urzędników ministerstwa z firmami farmaceutycznymi?

Tak, jest taka furtka. Otóż minister, wpisując lek na listę refundacyjną, wydaje decyzję administracyjną. A zgodnie z art. 31 kodeksu postępowania administracyjnego organizacja społeczna może żądać dopuszczenia do udziału w postępowaniu administracyjnym, jeśli jest to uzasadnione jej celami statutowymi. Tyle że minister zdrowia odmówił Stowarzyszeniu Rodzin z Chorobą Fabry'ego udziału w tym postępowaniu, a później przegrał sprawę przed sądem administracyjnym w Warszawie.

Minister jak niepodległości broni dopuszczenia do negocjacji stowarzyszeń.

Kiedyś chciałem w trybie dostępu do informacji publicznej zobaczyć, kiedy była wydana decyzja administracyjna o refundacji leku dla firmy Pfizer. Departament Polityki Lekowej w resorcie odpowiedział mi, że nie mają czasu robić czterech kopii decyzji, bo to paraliżuje pracę departamentu.

Inny przykład to Fundacja na rzecz Chorych na Parkinsona.

Minister odmówił tym pacjentom udziału w postępowaniu refundacyjnym, bo wskazał, że nie są organizacją społeczną, powołując się na nieaktualne orzecznictwo. Pominął jednak fakt, że uchwała NSA potwierdziła, że fundacja jest organizacją społeczną.

Minister twierdzi, że nie może dopuścić pacjentów do udziału w postępowaniu refundacyjnym, bo jego przedmiotem są dokumenty stanowiące tajemnicę handlową firm farmaceutycznych.

Nam nie chodzi o to, aby zaglądać do tych dokumentów, tylko o kontrolę społeczną tego jak wydawane są pieniądze na refundację. Pieniądze z naszych składek zdrowotnych. Pytanie, dlaczego urzędnicy nie chcą, aby ktoś zaglądał w ich poletko? Czy celem ich działania jest zapewnienie leków pacjentom czy zadbanie o własne interesy? To pachnie lobbingiem firm farmaceutycznych, którym urzędnicy w ministerstwie ulegają.

Jedno ze stowarzyszeń pacjentów domaga się nawet zwołania komisji śledczej w sprawie afery lekowej. Trzeba by się przyjrzeć działaniom urzędników. Potrzebna jest kontrola społeczna, bo polityka lekowa jest zbyt wrażliwą społecznie dziedziną.

Czy obowiązek, jaki spadł na aptekarzy w postaci cotygodniowego raportowania do inspekcji farmaceutycznych nazw brakujących leków, nie pomaga w walce z ich wywozem? Przecież na tej podstawie minister wydaje później listę leków deficytowych, a inspekcja farmaceutyczna może zakazać ich wywozu za granicę.

To jest tylko obowiązek administracyjny, z którego nic nie wynika. Takie zgłoszenie tygodniowe aptekarza do inspekcji może być stertą papieru o grubości 40 cm, bo tyle odmów dostarczenia im leków dostają. Leków i tak brakuje. Aptekarze nie mogą ich zamówić i dostają uzasadnienie, że jest chwilowy brak leku u producenta lub ten ogranicza dostawy.

Czy polityka lekowa prowadzona przez rząd Platformy przez osiem lat przyniosła pacjentom korzyści?

Zdecydowanie nie poprawił się dostęp do leków. Patologiczne zjawiska przybrały na sile. Urzędnicy wpisali wiele leków na listę refundacyjną i do szpitalnych programów lekowych, ale wynika to wyłącznie z postępu medycyny, a nie z założeń dobrej polityki lekowej.

Rz: Panie mecenasie, czy pacjenci, których pan reprezentuje, widzą poprawę w dostępności do leków? Od lipca obowiązuje nowela prawa farmaceutycznego, która miała im to zapewnić.

Bartłomiej Kuchta: Niestety, tej poprawy nie widać. Leków jak brakowało przed lipcem, tak brakuje. Z mojej praktyki i z informacji pochodzących od stowarzyszeń chorych, które reprezentuję, wynika, że nie ma np. madoparu niezbędnego ludziom z chorobą Parkinsona. Brakuje też clexane na rozrzedzenie krwi, insuliny Humalog, leku Rispolept Consta lub pasków dla cukrzyków itd. Poszukiwanie niezbędnych leków w aptekach to chleb powszedni dla diabetyków, reumatyków czy osób z parkinsonem.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?