Program wyborczy dla Kowalskiego

Od wyborów prezydenckich jesteśmy bezustannie epatowani przez partie programami wyborczymi. Trwa licytacja w rozdawnictwie pieniędzy głównie tym, którzy zgłaszają roszczenia – pisze ekspert Konfederacji Lewiatan.

Publikacja: 02.09.2015 21:00

Marek Kowalski

Marek Kowalski

Foto: materiały prasowe

Najczęściej powtarzane obietnice w tym obłędnym przetargu to wzrost minimalnego wynagrodzenia, kwota wolna od podatku, dodatek na każde urodzone dziecko.

Oczywiście wielu wyborców, którzy z całą pewnością czekają na obiecane wsparcie przedstawiane w kampanii wyborczej, uwierzy i być może odda nawet głos na „obiecującego". Rozczarowanie spotka ich jak zwykle po wyborach, ale „obiecujący" zdobędą tak upragniony mandat, zapominając o swoich obietnicach. Jeśli tak się stanie, to i tak będzie to najlepsze rozwiązanie dla obywateli naszego kraju, którzy nie będą musieli ponosić kosztów populistycznych obietnic wyborczych.

Kto zapłaci

Zdecydowanie gorzej będzie, jeśli któraś ze zwycięskich partii będzie chciała obietnic swoich dotrzymać. Zapewni to z całą pewnością podwyżki wynagrodzeń najuboższym oraz wszelkie oczekiwane przez społeczeństwo dodatki, ale w ślad za tym doprowadzi do wzrostu cen, w efekcie czego siła nabywcza złotówki może w znacznym stopniu zmaleć, a koszty życia wzrosnąć. Siła złotego – niestety – cały czas opiera się na kosztach pracy i każda podwyżka wynagrodzeń przełoży się w pierwszej kolejności na wzrost cen za usługi, a w dalszej – również za produkty. Czy na pewno tego oczekujemy?

Spróbujmy spojrzeć jednak na ten problem inaczej, niż proponują nam liderzy partyjni. Zastanówmy się, jakie mechanizmy gospodarcze należy uruchomić, aby uzyskać efekt podobny do tego, jaki obiecują nam politycy.

Proponuję zacząć od rozwiązań, które w żaden sposób nie obciążą budżetu państwa. Na pierwszy „ogień" warto pochylić się nad zamówieniami publicznymi. Pewnie spytacie, jaki wpływ na życie Polaków mają zamówienia publiczne, w których uczestniczy tylko część wszystkich firm biorących udział w tworzeniu naszego PKB. Ostatnie półtora roku wykazało, że wpływ cen usług i dostaw realizowanych w ramach zamówień publicznych jest nie do przecenienia. To właśnie nowelizacja ustawy – Prawo zamówień publicznych spowodowała zwiększenie zatrudnienia na umowę o pracę, tak oczekiwanego przez wszystkich pracowników w naszym kraju. To również ustawa o zamówieniach publicznych wpłynęła na poprawę kondycji naszych przedsiębiorców, nakładając na zamawiających obowiązek waloryzacji kosztów w przypadku zmiany minimalnego wynagrodzenia, daniny na ZUS i stawki VAT oraz likwidując wszechobecną dominację kryterium ceny.

To ustawa o zamówieniach publicznych ochroniła małe i średnie firmy podwykonawcze, upadające z powodu nieregulowania nich zobowiązań generalnych wykonawców. Efekt ten został z uznaniem przyjęty przez wszystkie reprezentatywne związki zawodowe, przedsiębiorców oraz ekspertów. Dużo? Myślę, że sporo. Okazało się, że w jednej ustawie możemy poprawić kondycję zarówno przedsiębiorców, jak i zatrudnionych przez nich pracowników, nie obciążając jednocześnie budżetu państwa.

Pozytywne efekty wpływu ustawy można zdecydowanie zwiększyć poprzez rozsądną implementację dyrektywy Unii Europejskiej z roku 2014. Jednak ten temat umyka zarówno obecnie rządzącym, jak i wyborczym „obiecaczom". Dlaczego? Pewnie dlatego, że trudno w sposób populistyczny wytłumaczyć wyborcom, jak ważna jest dla nich jakaś ustawa o zamówieniach publicznych.

Urząd bez szefa

Dlaczego rząd dopuszcza do sytuacji, kiedy jeden z najważniejszych urzędów w Polsce, jakim jest Urząd Zamówień Publicznych – mający wpływ na wydawanie 150 mld naszych pieniędzy – przez ponad rok pozostaje bez prezesa?

Dlaczego pozwala się pełniącemu obowiązki zarządowi na przygotowywanie ustawy z pominięciem słusznych uwag partnerów społecznych i uznanych ekspertów?

Dlaczego nawet w tak ważnej sprawie dwie wiodące partie nie potrafiły stworzyć wspólnego frontu, tak by w kwietniu 2016 roku (termin narzucony przez Unię Europejską) ustawa weszła w życie, nie narażając naszego kraju na śmieszność i koszty możliwych kar?

Dlaczego nie dano Urzędowi Zamówień Publicznych wytycznych do tworzenia nowego prawa?

Jak stosować europejskie prawo?

Należy zwrócić uwagę, że istotny jest dla działania krajowego systemu zamówień publicznych sposób implementacji. Jak dotąd jedynym państwem europejskim próbującym implementować dyrektywę w sposób bezpośredni była Anglia, która w wyniku takiego rozwiązania skutecznie rozmontowała swój system zamówień publicznych. Może więc lepiej wzorem Hiszpanii, Francji czy Portugalii przeprowadzić tylko niezbędną z punktu widzenia prawa Unii Europejskiej część implementacji, a dopiero w kolejnym kroku wprowadzić pełną implementację z pełnym uwzględnieniem prawa krajowego? Pamiętać należy o tym, że aby w sposób skuteczny zmienić ustawę o zamówieniach publicznych, konieczna jest zmiana kilku ustaw z nią powiązanych.

To wygrywający wybory będzie musiał rozliczyć się przed Unią Europejską z obowiązku implementacji dyrektywy do prawa polskiego.

„Obiecacze" z całej ustawy wzięli tylko to, co najłatwiej się sprzedaje, i to, co najłatwiej do nich trafia – możliwość wymogu „zatrudnienia na umowę o pracę, kiedy charakter pracy tego wymaga", przerobiono na „obowiązek stosowania umowy o pracę we wszystkich zamówieniach przygotowywanych przez administrację rządową". Fajnie? Pewnie, że fajnie. Wyborcy to kupią, a że odbiega to zdecydowanie od zapisów ustawowych. No cóż – kampania wyborcza.

Jak zmienić polskie prawo

„Misja POLSKA" to wspólna akcja „Rzeczpospolitej" i polskich przedsiębiorców, której celem jest reforma państwa na podstawie doświadczenia i potencjału prywatnych przedsiębiorstw. Jeśli prowadzisz firmę z polskim kapitałem i na bazie swoich doświadczeń wiesz, co warto zmienić w polskim prawie, aby firmy rodzime mogły swobodnie konkurować z firmami zagranicznymi, przyłącz się do „Misji POLSKA". Na bazie postulatów zgłoszonych przez przedsiębiorców Rada Programowa opracuje białą księgę, którą po wyborach redakcja przekaże nowemu rządowi.

Najczęściej powtarzane obietnice w tym obłędnym przetargu to wzrost minimalnego wynagrodzenia, kwota wolna od podatku, dodatek na każde urodzone dziecko.

Oczywiście wielu wyborców, którzy z całą pewnością czekają na obiecane wsparcie przedstawiane w kampanii wyborczej, uwierzy i być może odda nawet głos na „obiecującego". Rozczarowanie spotka ich jak zwykle po wyborach, ale „obiecujący" zdobędą tak upragniony mandat, zapominając o swoich obietnicach. Jeśli tak się stanie, to i tak będzie to najlepsze rozwiązanie dla obywateli naszego kraju, którzy nie będą musieli ponosić kosztów populistycznych obietnic wyborczych.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację