Podniósł kubek kawy i uśmiechnął się: – Gdyby każda zapowiedź każdego rosyjskiego generała się spełniała, to pilibyśmy teraz czaj ze szklanki w obozie jenieckim na Marsie...
Często zapominamy, że autorytarni przywódcy w rodzaju Władimira Putina pożądają szacunku świata, ale łatwo mylą go ze strachem. Wydaje im się, że jeśli ktoś się ich boi, to ich poważa. Dlatego kreują własny wizerunek, tworząc ułudę czegoś wielkiego i potężnego.
Rosyjscy wojskowi od aneksji Krymu niemal codziennie donoszą o nowych wielkich osiągnięciach rosyjskiej armii. – Tak, to prawda, że rosyjska armia w latach 90. podupadła – zapewniają kolejni generałowie. – Ale dziś nasi żołnierze są doskonale wyszkoleni, mają supernowoczesne uzbrojenie, a nasze fabryki lada dzień wypuszczą broń, która wprowadzi Zachód w stan szoku.
Prawda jest jednak taka, że rosyjska armia jest jak paw. Jej ogon jest wielki i kolorowy, ale to tylko ogon. Tak, operacja zajęcia Krymu była fantastyczna, ale Rosjan witano tam z radością, a ukraińska armia poddała się bez jednego strzału. Nie wiemy (i oczywiście lepiej się nie dowiadujmy), jak zielone ludziki poradziłyby sobie w mniej przyjaznym otoczeniu.
Piszemy dziś w „Rzeczpospolitej" o rosyjskich pilotach, którzy pokazują właśnie, że są słabo wytrenowani i latają na kiepskich maszynach. Sześć katastrof lotniczych w ciągu miesiąca, zawalenie się dopiero co odnowionych koszar spadochroniarzy w Swietłym czy niedawny pożar okrętu podwodnego w stoczni w Siewierodwinsku dowodzą, że armię rosyjską nadal trapią te same problemy, które pogrążyły armię radziecką.