Koń troj(k)ański

Tego, co się ostatnio dzieje, żaden pisarz by nie wymyślił. Ani Homer, ani Sofokles, no może Nikos Kazantzakis, autor nieśmiertelnego „Greka Zorby" – uważa były wicepremier i minister finansów.

Publikacja: 15.07.2015 21:00

Grzegorz w. Kołodko

Grzegorz w. Kołodko

Foto: Fotorzepa, Sławomir Mielnik

W ekonomii trzeba mieć wyobraźnię, aby wykraczać poza utarte schematy myślowe, które nie przystają do szybko zmieniającej się, niekiedy radykalnie, rzeczywistości. W polityce, którą definiuje się jako umiejętność wykorzystywania nadarzających się okazji, wyobraźnia jest potrzebna jeszcze bardziej. A nuż ktoś podprowadzi nam jakiegoś trojańskiego konia... Nie tylko nie wiadomo, jaka będzie pogoda, ceny, kursy, podaż, popyt, lecz nade wszystko nie wiadomo, co „oni" zrobią. Oni, a więc koalicjanci i opozycja, przyjaciele i wrogowie, kraj i zagranica, biedni i bogaci, no i, oczywiście, te słynne rynki. Co ciekawe, w polityce czasami sami politycy nie wiedzą, jaki będzie ich następny ruch, przypomina ona bowiem bardziej wolnoamerykankę niż szachy. Zaplanować wszystkiego nie sposób, ale przewidzieć, choć to niełatwe, można próbować. Czasami wszakże – jak w przypadku greckiej sagi, bo saga to już, a nie dramat – jest to nadzwyczaj trudne.

Jaka piękna katastrofa!

Kolejne odsłony greckiego syndromu przesuwają się przed nami jak kartki ekonomiczno-politycznego thrillera. Tego, co się ostatnio dzieje, żaden pisarz by nie wymyślił. Ani Homer, ani Sofokles, no może Nikos Kazantzakis, autor nieśmiertelnego „Greka Zorby". Co ciekawe, ten Zorba miał na imię tak jak premier Grecji, Aleksis, a jego przygoda kończy się jedną wielką katastrofą. Gdy już wszystko, co zbudowali, wali się, śmiejąc się, pyta swego przyjaciela, czy widział kiedyś taką piękną katastrofę. Nie widział, bo takiej to jeszcze nie było... Ale jest w tej opowieści i taki epizod, że gdy umiera stara Greczynka, sąsiadki jeszcze na łożu śmierci ograbiają ją z poduszek i pościeli. Trochę tak jak bogaci wierzyciele, którzy chcieli, aby doprowadzona do przedagonalnego stanu Grecja oddała im srebra rodowe w postaci atrakcyjnych aktywów o wartości co najmniej 50 mld euro. Premier Cipras na to dictum trójki zachodnich wierzycieli Grecji: Unii Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego, się nie zgodził. Wyodrębniane na stosownym rachunku aktywa o takiej mniej więcej wartości, choć pod obcą kontrolą, w trzech czwartych mają być wykorzystane w Grecji: połowa na dokapitalizowanie zdewastowanych greckich banków, a jedna czwarta na inwestycje. Ostatnia ćwiartka miałaby pójść na spłatę części zagranicznych zobowiązań.

Musiałby mieć wiele literackiej fantazji autor naszego thrillera, by przewidzieć, że w kolejnym krytycznym momencie negocjacji-konfrontacji z trojką (momentów tych było więcej i jeszcze niejeden się pojawi) premier lewicowego rządu ogłosi narodowe referendum. Jego wynik łatwo było przewidzieć, choć Grecy byli szantażowani, że jak zagłosują na „nie", to będą musieli opuścić obszar wspólnej waluty, a być może nawet UE. Zagłosowali i, jak na razie, nie opuszczają. Pytanie referendalne było niezwykle sprytnie sformułowane, gdyż przeczącą na nie odpowiedź można było różnie interpretować; jestem przeciw, a nawet za. Ale nie tylko Grecy są przeciw (wyrzeczeniom) i za (euro). Także Niemcy w tej tragifarsie są w zdecydowanej większości za tym, aby Grecja pozostała w obszarze euro, ale tylko w połowie za okazaniem jej „pomocy finansowej", choć to pierwsze nie jest możliwe bez tego drugiego.

Brukselskie nieporozumienie

Po referendum, które miało wzmocnić przetargową pozycję premiera Ciprasa w jego wysiłkach na rzecz odrzucenia wymuszanego na Grecji pakietu oszczędnościowego, przedstawił on trojce jako swój ich pakiet, nieco tylko złagodzony. W ten sposób rozgniewał rodaków, ale ustawił w sytuacji bez wyjścia partnerów: musicie zaakceptować to, co w zasadzie sami zaproponowaliście. Tak też się stało po burzliwych, całonocnych debatach. Trojka wszakże, pod dyktando Niemiec i Holandii oraz kilku małych państw z konserwatywnymi rządami – Słowacji, Estonii, Finlandii, Łotwy, Litwy, Malty i Luksemburga – słusznie tym razem zażądała uwiarygodnienia tej oferty poprzez polityczne gwarancje najwyższej rangi. Chodzi o natychmiastowe (co bardzo trudne, zważywszy na zawiłości legislacyjne) przyjęcie ustaw zmieniających, zgodnie z sugestiami brukselskiego pakietu, regulacje w zakresie systemu fiskalnego i wysokości podatków (zwłaszcza podwyższenie stawek VAT i CIT), deregulacji rynku pracy, zdyscyplinowania systemu emerytalnego i wydłużania wieku przechodzenia na emeryturę. Kolejny paradoks polega na tym, że ewentualne wprowadzenie tych zmian w życie (a oprócz parlamentu jest jeszcze Trybunał Konstytucyjny, który już wcześniej kwestionował niektóre decyzje tnące wysokość dawniej przyznanych świadczeń) wymaga poparcia części opozycji wobec rządu Syrizy, gdyż wielu jej posłów jest też „za", a na pewno „przeciw". Zorba drapie się w głowę...

Nie to wszak jest największym problemem w całej tej nieukładającej się układance, ponieważ brukselskie porozumienie z poniedziałkowych godzin porannych jest jednym wielkim nieporozumieniem; jest po prostu niewykonalne. Nie tylko za zamkniętymi drzwiami, lecz przede wszystkim wobec mediów, a więc i reszty świata, kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz jej minister finansów Wolfgang Schäuble mocno akcentowali, że nie ma mowy o zmniejszeniu greckiego długu, nawet jeśli Grecy jeszcze bardziej zacisną pasa, aby mieć z czego go spłacać. A dług ten musi być zredukowany, jest bowiem niespłacalny. Jeśli zaś coś jest niespłacalne, to z definicji nie może być spłacone, czyż nie?

Redukcję greckiego długu w zamian za odpowiednią politykę dostosowawczą, która wprowadzi ten kraj na ścieżkę trwałego wzrostu, proponuję od lat. Co ciekawe, moją opinię na ten temat opublikowały tak opiniotwórcze pisma, jak „The Economist" i „Financial Times". Nie tylko dlatego, że mam rację, lecz z tego powodu, iż jako wicepremier i minister finansów Polski we wrześniu 1994 r. podpisałem porozumienie o warunkowej redukcji połowy polskiego długu wobec zachodnich banków. I wszyscy wyszli na tym dobrze, dużo lepiej niż na upieraniu się, że musimy zaciskać pasa i spłacać całość. Podobnie jest i teraz.

Już nie trojka, tylko dwojka

Premierowi Ciprasowi udało się to, co nie do końca udało się światłym ekonomistom używającym racjonalnych argumentów opierających się na poprawnej teorii ekonomicznej. Przekonał do nieodzowności cięcia nie wydatków budżetowych, lecz długu zagranicznego niektórych ze swych największych wierzycieli, zwłaszcza Francję i Niemcy. Już wcześniej prezydent Francji Francois Hollande i premier Włoch Matteo Renzi byli otwarci na rozmowę o zmniejszeniu greckiego długu, co świadczy o ich ekonomicznym pragmatyzmie i politycznej klasie, bo Grecja jest im winna odpowiednio 42,4 i 37,3 mld euro (Niemcom 56,5 mld). Trudniej przecież przełknąć takie lekarstwo, jeśli samemu ma się problemy z utrzymującym się deficytem budżetowym i też niemałym długiem publicznym, który we Francji wynosi około 95 proc. PKB, a we Włoszech przekracza aż 120 proc.

Teraz wszystkim powinno być łatwiej pójść tą ścieżką, gdyż w sposób zaskakujący pozostałych partnerów gry zachował się tym razem Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który „...ostro skrytykował umowę w sprawie pakietu ratunkowego zaoferowanego Grecji przez strefę euro. MFW uważa, że dług publiczny Grecji jest obecnie »wysoce nie do utrzymania« (highly unsustainable), i wezwał do redukcji zadłużenia w skali idącej »daleko poza to, co było brane pod uwagę do tej pory«. Pod koniec dnia we wtorek MFW opublikował treść rad, które dawał Eurogrupie ministrów finansów podczas weekendu. Rady te zawierają propozycje, aby doprowadzić do spisania ogromnego długu Grecji" („Kryzys zadłużenia Grecji: MFW atakuje UE za warunki pakietu ratunkowego", BBC).

To bardzo ważne, bo teraz już nie tylko garstka światłych ekonomistów opowiada się za sprowadzeniem rozmiarów greckiego zadłużenia na ziemię. Czyni tak również odchodzący od swojej wcześniejszej ortodoksji MFW. Zważywszy na potęgę tej organizacji w świecie międzynarodowych finansów, stawia to problem grecki w nowym świetle. Taka zmiana podejścia jednego z członków trojki to potężne wyzwanie dla jej pozostałych partnerów, teraz już tylko dwojki, czyli Unii Europejskiej oraz Europejskiego Banku Centralnego. Oczywiście, w ten sposób MFW stara się także uciec od współodpowiedzialności za niebywałą eskalację kryzysu, który przecież można było łatwiej rozwiązać wcześniej, gdyby tylko słuchać rad mądrych ekonomistów, a nie neoliberalnych doktrynerów.

Utrzymuję kontakt z prof. Olivierem Blanchardem, głównym ekonomistą MFW, a zarazem jednym z wybitniejszych współczesnych ekonomistów. Po opublikowaniu mego artykułu „Afrykanizacja Grecji" („Rzeczpospolita", 3 lipca br.), który ukazał się też po angielsku, napisał do mnie, że nie zgadza się z moją charakterystyką MWF i jej kierownictwa jako dogmatycznego. Teraz to i ja się zgodzę, że daleko im do dogmatyzmu, który, niestety, wciąż kieruje niektórymi politykami europejskimi, od niemieckich poczynając. Teraz najważniejsze jest, aby w pragmatyczny sposób wyjść ze skrajnie niebezpiecznego zakrętu, w którym znalazła się już nie tylko sama Grecja, ale też strefa euro i cała Unia Europejska. Powtórzę raz jeszcze i będę powtarzał do skutku: grecki dług musi być zredukowany, bo bez tego nawet najodważniejszy i najbardziej reformatorski rząd z kryzysem sobie nie poradzi. Słuszne – a takich nie brakuje – punkty weekendowego (nie)porozumienia z Brukseli tylko wtedy będą miały szanse na realizację z pożytkiem dla sprawy.

Jak to zrobić?

Jak wybrnąć z tego zaułka? Otóż proponuję skonstruować dwie półki. Jedna, krótsza, już jest. To odkładane na specjalnym koncie greckie aktywa w wysokości 50 mld euro, które mają służyć przywracaniu finansowej płynności i zdolności do wzrostu produkcji. Na drugiej półce – dłuższej – proponuję odłożyć część długu, 150 mld euro, i na 25 lat zamrozić te zobowiązania na tym poziomie nominalnym, a więc bez naliczania odsetek, po czym umorzyć tę kwotę w całości. Oczywiście pod warunkiem że Grecja rozwiąże tę część zadania, która jej jest przypisana, i dowiedzie sobie i innym, że potrafi wzmocnić swoje instytucje gospodarki rynkowej i zracjonalizować politykę, nie tylko fiskalną. Sądzę, że potrafi.

Czeka nas zatem następna niespodzianka: jak teraz Niemcy i inni kroczący z nimi w szeregu będą uzasadniać swoją zgodę na zmniejszenie greckiego długu? Bo tak powinni zrobić, jeśli chcą odzyskać więcej pieniędzy niż w alternatywnej sytuacji chaotycznego Grexitu i  upadłości Grecji. Jak z tego wybrnąć politycznie w tym wędrującym świecie, podpowiedział im prezydent Barack Obama w dniu, w którym zawarto porozumienie w sprawie rozwiązania konfliktogennej sytuacji wokół nuklearnego programu Iranu. Prezydent USA powiedział, że osiągnięty kompromis – bo musi to być kompromis – opiera się nie na zaufaniu, lecz na weryfikacji. To samo mogą powiedzieć kanclerz Niemiec i biurokraci z Brukseli pod adresem Grecji, ale z korzyścią dla siebie. Tu już nie chodzi o to, aby wyjść z tego bałaganu z twarzą, ale przede wszystkim z sensem.

W ekonomii trzeba mieć wyobraźnię, aby wykraczać poza utarte schematy myślowe, które nie przystają do szybko zmieniającej się, niekiedy radykalnie, rzeczywistości. W polityce, którą definiuje się jako umiejętność wykorzystywania nadarzających się okazji, wyobraźnia jest potrzebna jeszcze bardziej. A nuż ktoś podprowadzi nam jakiegoś trojańskiego konia... Nie tylko nie wiadomo, jaka będzie pogoda, ceny, kursy, podaż, popyt, lecz nade wszystko nie wiadomo, co „oni" zrobią. Oni, a więc koalicjanci i opozycja, przyjaciele i wrogowie, kraj i zagranica, biedni i bogaci, no i, oczywiście, te słynne rynki. Co ciekawe, w polityce czasami sami politycy nie wiedzą, jaki będzie ich następny ruch, przypomina ona bowiem bardziej wolnoamerykankę niż szachy. Zaplanować wszystkiego nie sposób, ale przewidzieć, choć to niełatwe, można próbować. Czasami wszakże – jak w przypadku greckiej sagi, bo saga to już, a nie dramat – jest to nadzwyczaj trudne.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację