Paul March z NASA Johnson Space Center jest zatrudniony w specjalnym laboratorium zajmującym się fizyką nowych napędów kosmicznych. Nieoficjalnie komórkę tę nazywa się NASA Eagleworks. Bada tam napęd o nazwie EM Drive opracowany przez brytyjskiego inżyniera Rogera Shawyera.
Urządzenie to działa tylko dzięki energii elektrycznej – bez jakiegokolwiek paliwa – i może służyć jako źródło napędu dla sond kosmicznych i pojazdów załogowych. Harold White, też z NASA Eagleworks, oblicza, że z takim napędem lot na Księżyc zająłby kilka godzin, a na Marsa – 70 dni.
Jest z nim tylko jeden problem – łamie fundamentalną dla fizyki zasadę zachowania pędu. W zamkniętej puszce (rezonatorze) umieszczony jest magnetron emitujący promieniowanie mikrofalowe. Rezonator ma taki kształt, aby fale rozchodzące się w kierunku szerszego końca przyspieszały, a w kierunku węższego – zwalniały. Wywierają zatem różne ciśnienia na przeciwległe ścianki i w ten sposób wytwarzają ciąg. Ledwo wykrywalny, ale jednak. Dla fizyków to tak, jakby pchać samochód, siedząc w środku i naciskając na kierownicę. Absurd.
Zjawisko to zaobserwował w 2001 roku Shawyer. W 2008 i 2010 eksperyment powtórzyli Chińczycy. Wreszcie w 2014 roku własną wersję napędu zbudowała i przetestowała NASA. Siła, choć niewielka, ciągle pojawiała się na odczytach. Naukowcy sugerowali, że to błąd pomiaru, ewentualnie oddziaływanie magnetosfery Ziemi, parowanie materiału czy rozszerzalność cieplna (co najlepiej świadczy o tym, o jak małych siłach mowa).
Eksperymenty, o których poinformował Paul March, zostały zaprojektowane w taki sposób, aby te błędy pomiarowe wyeliminować. Napęd nadal wytwarzał „anomalię".