Aleksijewicz: Historyk, który nie zostawia śladów

Fragment książki Swietłany Aleksijewicz. Akcja dzieje się we wrześniu 1988 r. w Afganistanie.

Aktualizacja: 09.10.2015 00:09 Publikacja: 08.10.2015 18:58

Swietłana Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy, Przeł. Jerzy Czech, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015

Swietłana Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy, Przeł. Jerzy Czech, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015

Foto: Rzeczpospolita

Każdego dnia obserwuję, jak człowiek spełza w dół. Bardzo rzadko wdrapuje się do góry.

Iwan Karamazow u Dostojewskiego robi uwagę: „Żadna bestia nigdy nie będzie tak okrutna jak człowiek, tak wyrafinowanie, tak kunsztownie okrutna".

Tak, podejrzewam, że nie chcemy o tym słyszeć, nie chcemy o tym wiedzieć. Ale na każdej wojnie, ktokolwiek – Juliusz Cezar czy Józef Stalin – i w imię czegokolwiek by ją toczył, ludzie się zabijają. To morderstwo, ale u nas nikt zazwyczaj się nad tym nie zastanawia, nawet w szkołach z jakiegoś powodu mówi się nie o wychowaniu patriotycznym, ale o wojskowo-patriotycznym. Chociaż właściwie dlaczego się dziwię? Wszystko jasne – wojenny socjalizm, wojenny kraj, wojenne myślenie.

Nie wolno poddawać człowieka takim próbom. On ich nie wytrzyma. W medycynie nazywa się to „ostrym testem". Eksperymentem na żywych ludziach.

Wieczorem w pomieszczeniach dla żołnierzy naprzeciw hotelu ktoś włączył magnetofon. I ja słuchałam „afgańskich" piosenek. Dziecinne, jeszcze nieukształtowane głosy chrypiały „pod Wysockiego". „Słońce jak olbrzymia bomba spadło do kiszłaku", „Nie potrzeba mi sławy. Byle żyć – oto cała nagroda", „Dlaczego my ich zabijamy? Dlaczego zabijają nas?". „Powoli zapominam ich twarze", „On nie jest tylko obowiązkiem, Afganistan to cały nasz świat", „Jak wielkie ptaki jednonodzy skaczą nad morzem", „Martwy nie należy do nikogo. Na jego twarzy nie ma już nienawiści".

W nocy mi się przyśniło, że nasi żołnierze wracają do kraju, a ja jestem wśród odprowadzających. Podchodzę do jednego z chłopaków i widzę, że nie ma języka, jest niemy. Był w niewoli. Spod żołnierskiego szynela wystaje szpitalna piżama. Pytam go o coś, a on tylko pisze swoje imię: „Wanieczka... Wanieczka...". Tak wyraźnie odczytuję jego imię – Wanieczka... Z twarzy podobny jest do chłopaczka, z którym rozmawiałam rano. Cały czas powtarzał: „Mama czeka na mnie w domu".

Przejeżdżaliśmy po zamarłych uliczkach Kabulu, mijając znajome plakaty w centrum: „Komunizm to świetlana przyszłość", „Kabul – miasto pokoju", „Naród i partia to jedno". Nasze plakaty, drukowane w naszych drukarniach. Nasz Lenin stoi tutaj z podniesioną ręką...

Poznałam kinooperatorów z Moskwy.

Filmowali załadunek „czarnego tulipana". Nie podnosząc oczu, opowiadają, że nieboszczyków ubiera się w stare mundury z bufiastymi portkami, jeszcze z lat czterdziestych, a czasem wkładają do trumny bez mundurów, bo zdarza się, że i takich przedpotopowych zabraknie. Stare deski, zardzewiałe gwoździe... „Przywieźli nowych zabitych. Lodówka pachnie jakby nieświeżym mięsem dzika".

Kto mi uwierzy, jeśli o tym napiszę?

20 września

Widziałam walkę...

Zginęło trzech żołnierzy... Wieczorem wszyscy jedli kolację, nie wspominali ani o walce, ani o poległych, którzy leżeli gdzieś w pobliżu.

Człowiek ma prawo do niezabijania. Do tego, by się zabijania nie uczyć. Takiego prawa nie ma w żadnej konstytucji.

Wojna to świat, a nie wydarzenie... Wszystko tutaj jest inne: i krajobraz, i człowiek, i słowa. Zapamiętuje się teatralną część wojny: wyjeżdża czołg, słychać rozkazy... Świecące w ciemności tory pocisków smugowych...

O śmierci myśli się tak jak o przyszłości. Coś dzieje się z czasem, kiedy człowiek myśli o śmierci i widzi ją. Obok strachu przed śmiercią jest jeszcze jej atrakcyjność...

Nic tu nie trzeba wymyślać. Fragmenty wielkich ksiąg są wszędzie. W każdym.

W opowiadaniach uderza (często!) agresywna naiwność naszych chłopców. Niedawnych radzieckich dziesiątoklasistów. A ja chcę ich skłonić do rzetelnego dialogu z człowiekiem, który tkwi w nich samych.

A jednak? W jakim języku rozmawiamy sami ze sobą, z innymi? Podoba mi się język potocznych rozmów, to język wypuszczony na swobodę, nic go nie obciąża. Tutaj wszystko – składnia, intonacja, akcenty – hula i świętuje, dokładnie odtwarzając emocje. A ja właśnie śledzę emocje, a nie wydarzenia. To, co robię, przypomina pewnie pracę historyka, tyle że historyka takiego, co nie zostawia śladów. Co się dzieje z wielkimi wydarzeniami? Przenoszą się do historii, a te małe, dla małego człowieka jednak najważniejsze, znikają bez śladu. Dzisiaj jeden z chłopaków (wyglądał na delikatnego i chorowitego, tak że mało przypominał żołnierza) opowiadał, jak dziwne i zarazem upajające jest wspólne zabijanie. I jakie to straszne rozstrzelać kogoś.

Czy coś takiego zostanie w historii? W każdej kolejnej książce z uporem robię to samo – zmniejszam historię do wymiarów człowieka.

Każdego dnia obserwuję, jak człowiek spełza w dół. Bardzo rzadko wdrapuje się do góry.

Iwan Karamazow u Dostojewskiego robi uwagę: „Żadna bestia nigdy nie będzie tak okrutna jak człowiek, tak wyrafinowanie, tak kunsztownie okrutna".

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz