Gmach zaplątany w politykę

Autorka książki o dziejach opery w Polsce i Teatru Wielkiego Małgorzata Komorowska opowiada, jak po II wojnie odbudowywano budynek przy placu Teatralnym.

Publikacja: 05.11.2015 20:12

Gmach zaplątany w politykę

Foto: Rzeczpospolita/Juliusz Multarzyński

Jest pani badaczką życia operowego w Polsce.

Małgorzata Komorowska: A Teatr Wielki - Opera Narodowa zaangażował mnie na 2 lata jako eksperta przy digitalizacji swoich archiwaliów. To element ogromnego projektu realizowanego z funduszy unijnych. Chodzi m.in. o uporządkowanie i udostępnienie informacji o przeszłości Teatru i jego dokonaniach. Z tej pracy wynikła moja książka o operze w dziejach Teatru Wielkiego.

Pisząc historię najważniejszej sceny operowej w Polsce i jednej z największych w Europie, zwróciła pani uwagę na to, jak silnie ta instytucja wpleciona była w politykę.

Tak było od początku. Zaczynam opowieść od Władysława IV, który w XVII wieku stworzył teatr operowy w Zamku Królewskim, w wieku XVIII August III Sas zbudował Operalnię. W obu przypadkach była to opera włoska. Polska opera zrodziła się później, za panowania ostatniego króla, wtedy też powstał na placu Krasińskich teatr, do którego przylgnęła nazwa Teatru Narodowego.

Dzieje Teatru Wielkiego rozpoczęły się po rozbiorach?

Tak. W 1825 roku wmontowano kamień węgielny pod jego gmach zaprojektowany przez Antonia Corazziego. Otwarcie odbyło się dwa lata po upadku powstania listopadowego. A przed wybuchem powstania styczniowego, po krwawo stłumionej manifestacji patriotycznej, władze carskie na placu Teatralnym postawiły szubienice.

Czasy carskie przypomniał w 1998 roku Andrzej Żuławski w niezwykle nowatorskiej inscenizacji „Strasznego dworu" Moniuszki.

Spektakl wywołał niebotyczną burzę, ale myślę, że Żuławski dał nam, Polakom, gorzką lekcję historii. Odszedł od kanonu wystawiania „Strasznego dworu" jako opery ku pokrzepieniu serc. Widzowie byli świadkami próby generalnej zorganizowanej dla carskich cenzorów w 1865 roku. Takiej próby Rosjanie rzeczywiście zażądali od Moniuszki. Na scenie Andrzej Żuławski nie pokazał pięknej Polski, Stefan i Zbigniew wracali z wojny w ranach i bandażach. Ich dworek był mocno podniszczony, górą sceny ciągnęły kibitki wiozące powstańców na Sybir.

Krytycy za tę wizję rzucali gromy na Żuławskiego, a młodzi ludzie, tacy jak wówczas ja, szturmowali operę...

Moi studenci z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina też chodzili na spektakl masowo i byli nim poruszeni. A ja obejrzałam go z wypiekami na twarzy.

Co więc tak rozsierdziło krytyków?

Żuławski wypowiadał się, że Moniuszko jest nudny i skracał operę; wyrzucił m.in. fragment przepięknej arii Stefana. Rodzina kompozytora zażądała zdjęcia premiery z afisza. A dyrektor muzyczny wbrew woli reżysera przywrócił brakujące partie.

W 1865 roku, gdy odbyła się prapremiera „Strasznego dworu", gmach Teatru Wielkiego wyglądał inaczej niż dziś.

Po II wojnie światowej z gmachu Teatru Wielkiego ocalał właściwie tylko fronton Corazziego. Wnętrze przypominało zrujnowane Koloseum. Opera zainicjowała działalność w zniszczonym mieście, właściwie wbrew rozsądkowi, w niewielkiej sali przy ulicy Marszałkowskiej, późniejszej siedzibie Teatru Rozmaitości. Od 1950 roku grała w sali Romy, gdzie dziś mieści się Teatr Muzyczny. Jeszcze podczas wojny architekci spotykali się, dyskutowali nad odbudową historycznego gmachu. Jednym z ludzi oddanych tej wizji okazał się Arnold Szyfman wyrzucony z dyrekcji swojego Teatru Polskiego. Decyzja o odbudowie została podjęta w 1950 roku. Ogłoszono zamknięty konkurs architektoniczny. Został rozstrzygnięty już po roku. Niestety, ZSRR postanowił w tym czasie ofiarować Polsce Pałac Kultury i Nauki.

A co to ma do rzeczy?

To, że Pałac stał się bezwzględnym priorytetem i żadna inna ważna placówka kultury nie mogła być ukończona wcześniej. W 1953 roku projekt odbudowy Teatru Wielkiego posłano, wraz z czołobitnym listem ministra Włodzimierza Sokorskiego, do ekspertyzy do Akademii Architektury w Moskwie. Odpowiedź przyszła pozytywna, pod warunkiem dokonania pewnych poprawek. Bryła nowego gmachu Teatru nie mogła też mieć większej kubatury niż PKiN. Podawano, że jest równa „zaledwie" dwóm piątym kubatury Pałacu.

Obecny gmach jest nie tylko znacznie większy, bo dobudowano część od strony placu Piłsudskiego, lecz także wnętrze jest bardziej surowe i nie przypomina, jak dawniej, Opery Wiedeńskiej: szare marmury, we wnękach pod sufitem szklane kwiaty, pełen eklektyzm.

Kiedy gmach otwarto w 1965 roku, opinie były różne. Niektórzy złośliwie sugerowali, że wewnątrz jest tak paradny jak moskiewskie metro. Wielu jednak podkreślało, że w nowej architekturze jest więcej powietrza. Wystrój nawiązuje do lat 60., ale ma wiele akcentów zainspirowanych polską sztuką ludową, co czyni wnętrza wyjątkowymi i niepowtarzalnymi. Gobeliny, mozaikowe zegary, wzorzysta, jesionowa podłoga w foyer – to wszystko jest piękne! Sama widownia została powiększona o 1000 miejsc, a największa na świecie scena operowa ma też niezwykłe możliwości techniczne.

Gmach mieści w prawym skrzydle także narodową scenę teatralną. W latach 90. minister Kazimierz Dejmek próbował połączyć obie instytucje w jeden organizm nazwany Teatrem Narodowym ze sceną dramatyczną im. Bogusławskiego i operowo-baletową im. Moniuszki. Dlaczego pomysł nie zdał egzaminu?

To była szalona idea nawiązująca historycznie do koncepcji Wojciecha Bogusławskiego. Niefortunna unia trwała zaledwie trzy sezony (1995–1998). Wywołała duże zaskoczenie artystów obu scen, którym trudno było sobie wyobrazić rezygnację z dotychczasowej suwerenności. Długo nie można było znaleźć dyrektora tego kombinatu. Wreszcie powołano Janusza Pietkiewicza znanego i operatywnego impresaria. Przystąpił do działania z reżyserem operowym Ryszardem Perytem, który zasłynął realizacją wszystkich oper Mozarta. Wystąpili z tyleż pięknym, co utopijnym projektem, który obejmował lata 1996–2001 i powitanie nowego tysiąclecia. Miały być inscenizacje wielkich oper romantycznych, barokowych, oratoriów, przewidywano inicjatywy skierowane do młodych. W stulecie śmierci Verdiego chciano wystawić wszystkie jego opery, kolejnym nurtem był Adam Mickiewicz w operze i w dramacie. Projekt budził podziw, ale świadczył o niefrasobliwości i był nierealny także ze względów finansowych.

Teatr Wielki był wielokrotnie miejscem zawiedzionych nadziei. Na przykład znakomitego artysty Bogdana Wodiczki, który dla nowego gmachu organizował zespół i planował repertuar, a otwarcia dokonał w 1965 roku nie on, tylko Witold Rowicki.

Obaj dyrygenci od lat ze sobą rywalizowali w Filharmonii Krakowskiej i Narodowej. W tym współzawodnictwie częściej wygrywał Wodiczko. Budując zespół Teatru Wielkiego, miał wizję nowoczesnego teatru muzycznego. Władze wybrały jednak Rowickiego. Data 19 listopada 1965 roku była, jak wyliczył historyk teatru Józef Szczublewski, 13. z ogłaszanych i wreszcie dotrzymanym terminem. Urządzono niewyobrażalną jak na tamte czasy galę. Przyjechało 400 gości z 25 krajów; dzień po uroczystym koncercie 19 listopada odbyła się premiera „Strasznego dworu" pod batutą Witolda Rowickiego, ktory przyjął nominację dyrektorską 1 stycznia 1965 roku. Wodiczko zrezygnował dopiero w maju, gdy zorientował się, że jest bez szans.

Smutna sprawa.

Ten gmach, jeszcze przed otwarciem, dotknęła seria smutnych zdarzeń. W katastrofie lotniczej zginął ekspert w dziedzinie akustyki profesor Marek Kwiek z Uniwersytetu w Poznaniu. Bohdan Pniewski, naczelny architekt budowy, zachorował i zmarł, nie doczekawszy triumfu swojego dzieła. Zastępcę Szyfmana, Jerzego Erhardta, osłabił zawał serca.

Z Arnoldem Szyfmanem, człowiekiem bez reszty oddanym Teatrowi, władze też postąpiły w sposób haniebny.

Przez 15 lat był dyrektorem przedsiębiorstwa Teatr Wielki w Budowie. W chwili intensywnych przygotowań do inauguracji miał 82 lata i pracował po 10-12 godzin dziennie. Dopuszczono, by otwierał jedynie Muzeum Teatralne, o które zabiegał. Ale tak się dziwnie złożyło, że kiedy zabierał głos, nastąpiła awaria mikrofonu i jego wystąpienia nikt nie słyszał. A Jarosław Iwaszkiewicz, który przemawiał w wielkiej sali Teatru, zgodnie z odgórnym poleceniem nie wymienił jego nazwiska. Dopiero w antrakcie, w kuluarach, gratulowali Szyfmanowi wszyscy. Łącznie z premierem Józefem Cyrankiewiczem.

—rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski

Jest pani badaczką życia operowego w Polsce.

Małgorzata Komorowska: A Teatr Wielki - Opera Narodowa zaangażował mnie na 2 lata jako eksperta przy digitalizacji swoich archiwaliów. To element ogromnego projektu realizowanego z funduszy unijnych. Chodzi m.in. o uporządkowanie i udostępnienie informacji o przeszłości Teatru i jego dokonaniach. Z tej pracy wynikła moja książka o operze w dziejach Teatru Wielkiego.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone