Poznańska jesień koncertowa

11 grudnia wystąpi w hali Międzynarodowych Targów Poznańskich brytyjska gwiazda rocka The Editors.

Publikacja: 01.11.2015 16:57

Foto: materiały prasowe

W Poznaniu zapowiada się gorąca jesień koncertowa. Po świetnie przyjętym występie Joego Bonamassy w mieście wystąpi m.in. Leszek Możdżer z Marcusem Millerem. Rockowa publiczność najbardziej oczekuje na Brytyjczyków z szekspirowskiego Stratfordu, czyli The Editors, którzy wydali na początku października piąty już album „In Dream".

– Szczerze mówiąc, jeżeli coś jest dla nas interesujące, to nie może być pozbawione motywu ciemności, cokolwiek by to było – powiedział Smith przed premierą albumu. – Jeśli chodzi o teksty naszych piosenek, gdybym pisał o tanecznym parkiecie albo uczuciu szczęścia, nie byłoby w tym cienia szczerości. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Ale ludzie są świadomi mojej specyfiki. Mówią: „Wiemy, że piszesz tak bardzo smutne piosenki, ale wiemy też, że nie jesteś smutną osobą". I tak jest w istocie. Nie trzeba być smutną osobą, żeby pisać smutne piosenki. Każdy ma swoją ciemną stronę, ale ona nie musi zdominować człowieka.

Joy Division jako wzorzec

Zaczynali w 2000 roku i należą do kolejnej fali rocka, która wzmocniła pozycję Brytyjczyków na arenie międzynarodowej. Zadebiutowali albumem „The Back Room". Media wyróżniały ich dlatego, że nie lubili dekadenckiej mydlanej opery w stylu The Libertines, aroganckiej pozy Oasis i cyrkowych grepsów The Darkness. Nie naśladują też Beatlesów i Queen. Ale czerpali całymi garściami z dorobku Joy Division. Nastrój piosenek zmarłego samobójczą śmiercią Iana Curtisa znakomicie pasuje do nagrań młodych muzyków pochodzących ze środkowej Anglii, gdzie ciągle pada deszcz.

Grupę, która ubierała się w czarne skóry, stawiała kołnierze prochowców i ukrywała za nimi smutno zamyślone twarze, pobłogosławił nawet żyjący kolega wokalisty Joy Division Peter Hook. Kiedy słucha się „All Sparks" czy „Camera" można pomyśleć, że Curtis ożył, a to tylko głos wokalisty Editors – Roba Smitha. W jego tle miarowo dudni wychłodzona perkusja, szybko grają zimno brzmiące gitary. Z jednej strony irytuje bezczelna wręcz „kradzież" stylistyki Joy Division, z drugiej zaś trudno się oprzeć melodyce utworów i pozytywnemu przesłaniu takich kompozycji jak „Open Your Arms". Niemal wszystkie piosenki z singlowym „Munich" na czele wpadają w ucho i nie dają się zapomnieć. „Munich" to był ich wielki przebój.

– A mnie się wydaje, że płyta nie jest pesymistyczna – mówił mi Rob Smith, kiedy grupa wydała drugą płytę „An End Has a Start". – Kończą się rzeczy dobre, ale i złe, co daje przecież nadzieję. Nawet negatywne doświadczenia mają swoje pozytywne strony. Drugi raz nie popełnia się tych samych, głupich błędów. Młodość jest cudowna, ale bycie dorosłym mniej boli. Kilka dni temu naszemu wokaliście Tomowi Smithowi urodziło się dziecko. Stał się nowym człowiekiem, ma dodatkową motywację.

Smith bardzo mocno podkreśla, że są indywidualistami. Nie chcą być częścią żadnego ruchu ani pokolenia.

Śpiewamy jednym głosem

– Każdy z nas jest inny – powiedział Rob Smith. – Mamy wiele wątpliwości. Jeżeli coś nas łączy – to chyba tylko muzyka. Jest sposobem na spędzanie czasu. Na koncertach czujemy się razem. Śpiewamy jednym głosem. Potem się rozchodzimy, każdy w swoją stronę. Myślę, że jesteśmy normalnym pokoleniem. Bez poczucia wielkiej nadziei, ale i klęski. Jest OK. Wielu moich rówieśników ogranicza swoje potrzeby. Nie kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Selekcjonujemy odpady. Oszczędzamy energię. To są sprawy mało spektakularne, ale z nich składa się życie.

Najważniejszą muzyczną postacią dla The Editors jest Kurt Cobain z Nirvany.

– To ktoś niepowtarzalny, wrażliwy, tragicznie rozdarty. Z Nirvany ostał się Dave Grohl. Kieruje Foo Fighters. Jest inteligentny, błyskotliwy, ale nie ma jak Cobain tyle muzycznej pasji. Prawdopodobnie łączy się ona z cierpieniem, tak jak u Amy Winehous – powiedział Rob Smith.

– Z zespołów cenimy najbardziej Radiohead. Nigdy z nimi nie graliśmy, ale są dla nas wzorem. Każda płyta otwiera nowe perspektywy.

– Poznańska Arena zarządzana przez Poznański Ośrodek Sportu i Rekreacji w tym roku obchodziła 40-lecie działalności, a choć każdego roku zdarza się słyszeć głosy o budowie nowej hali, poznaniacy cenią sobie naszą działalność – powiedział „Rzeczpospolitej" Błażej Daracz, rzecznik prasowy Areny. – Mam na myśli nie tylko liczbę imprez oraz dobrą frekwencję, ale również wskazywanie Areny w corocznym wyborze budżetu obywatelskiego. To znaczy, że przekazują pieniądze na nasz cel nie urzędnicy, tylko poznaniacy, w tej części, która jest w gestii ich podziału.

Nie tylko koncerty

Program Areny nie ogranicza się do koncertów, ale stanowią one znaczącą część działalności w obiekcie i mają bardzo zróżnicowaną ofertę. Tylko w ostatnim czasie wystąpiła tu światowa gwiazda bluesa, czyli Joe Bonamassa. Swój jubileusz święciła Edyta Górniak, która przyciągała swoich fanów, występując na tle wielkiego ekranu sprowadzonego z Niemiec, a także śpiewając z użyciem mikrofonu, jakiego używa Beyonce.

Tradycją stał się już Luxfest organizowany przez zespół Luxtorpeda założony przez Roberta Friedricha. Niezwykle popularna w kraju formacja zaprasza swoich gości i wypełnia Arenę koncertami przez dwa dni. W tym roku drugą gwiazdą było TSA, wystąpiło też Lao Che. Dla dzieci przygotowano koncert Arki Noego.

– Myślę, że naszym atutem jest wielkość i pojemność idealnie odpowiadająca liczbie mieszkańców miasta oraz regionu – uważa Błażej Daracz. – Nie możemy oczywiście rywalizować z Berlinem, ale też nie wydaje mi się, by w Poznaniu mogło być wiele imprez pomyślanych dla kilkunastu tysięcy słuchaczy, jak to się dzieje w berlińskiej hali O2.

Pośrednim dowodem na to jest, że stadion miejski, na którym gra Lech. Nie jest on miejscem nazbyt wielu dużych koncertów formatu stadionowego, choć jego działalność w tej dziedzinie rozpoczął sam Sting z towarzyszeniem orkiestry.

– Zaletą naszej Areny jest też dobre nagłośnienie i dobra widoczność – podkreśla rzecznik sali. – Jesteśmy w sam raz.

Imprezy w klubie

Od ponad pięciu lat działa na poznańskim rynku klubokawiarnia Mescalina. Organizuje wystawy, spotkania literackie oraz debaty, ale specjalnością są koncerty artystów niezależnych.

– O swojej działalności mogę powiedzieć, że jest to profesjonalnie prowadzone hobby – powiedział „Rzeczpospolitej" Benek Ejdygier. – Inspiruję się modelem anglosaskim, który zakłada, że artyści grają za stawkę gwarantową oraz świadczenia socjalne. W 99 procentach nie korzystam ze wsparcia żadnych publicznych programów, finansuję wszystko z baru. W związku z tym, że jestem obecny na rynku od kilkunastu lat, wyrobiłem sobie kontakty z agencjami, ale i osobiste z artystami, dlatego po udanych występach mogę liczyć na lepsze stawki. Idzie za mną dobra opinia, dlatego muzycy chętnie tu wracają i polecają mnie. Po koncertach zespołowych przyjeżdżają solo. Naszym atutem jest także wierna publiczność, która skupia się wokół licznych projektów, do których należy m.in. seria płytowa.

Największym powodem do dumy jest dla szefa Mescaliny trzykrotny przyjazd Franka Turnera.

– Jego kariera rozwija się znakomicie, a my możemy liczyć na jego powrót – mówi Benek Ejdygier. – Również dlatego, że zatrudniamy najlepszą ekipę nagłośnieniową, artyści czują się u nas pewnie i komfortowo.

Coraz ważniejszym miejscem koncertowym na mapie Poznania stają się Międzynarodowe Targi Poznańskie oraz ich Sala Ziemi. Po niedawnym koncercie Chrisa Bottiego do końca roku można się tu spodziewać koncertów Brit Floyd, czyli tribute bandu wykonującego największe przeboje Pink Floyd, oraz Ewy Farny akustycznie, Bednarka i Kultu. Wydarzeniem będą występy Leszka Możdżera i Marcusa Millera oraz Coma symfonicznie.

Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat