Dwa pytania nasuwają się w związku z koncertem planowanym na środę. Jak to się stało, że wielki, godzinny utwór na dużą grupę wykonawców autorstwa tak wybitnego kompozytora długo pozostawał w ukryciu? I dlaczego pierwsze wykonanie odbędzie się w Krakowie, skoro prawa do nowych utworów Henryka Mikołaja Góreckiego ma angielskie wydawnictwo Boosey & Hawkes?
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest niepełna. Kiedy Henryk Mikołaj Górecki zmarł w 2010 r., spodziewano się, że w rękopisach, jakie pozostawił, są także nieznane utwory. Muzykolodzy, ale i setki tysięcy wielbicieli jego muzyki, oczekiwali przede wszystkim odkrycia nowej symfonii.
Wszyscy wiedzieli zresztą, że po niesłychanym sukcesie III Symfonii Henryk Mikołaj Górecki rozpoczął pracę nad kolejną. Był jednak na tyle przygnieciony światową sławą i poczuciem odpowiedzialności, by nowy utwór nie powielał poprzedniego, że komponował niesłychanie powoli. Nikomu też nie pokazywał swoich szkiców. Po jego śmierci syn Mikołaj Górecki, także kompozytor, odnalazł w rękopisach ojca IV Symfonię, która wymagała jedynie pewnych uzupełnień w instrumentacji.
Z rzadka pojawiały się natomiast sugestie, że Henryk Mikołaj Górecki pozostawił również duży utwór wokalno-orkiestrowy. Okazało się, że rzeczywiście on istnieje. To oratorium „Sanctus Adalbertus", które kompozytor napisał w 1997 r. dla upamiętnienia 1000. rocznicy męczeńskiej śmierci świętego Wojciecha.
Utwór miał być wykonany po raz pierwszy podczas ówczesnej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski, jednak wówczas do tego nie doszło. A kompozytor zawsze chronił swoją swobodę twórczą i często ukończone utwory czekały na to, by poznał je świat. Tak było choćby z jego III Kwartetem, który zdecydował się upublicznić po dziesięciu latach od jego ukończenia