We wstępie do książki „Aktorki. Portrety" Łukasz Maciejewski przytacza słowa, jakie usłyszał od Zofii Kucówny: „Do tej pory historia polskiego teatru czy kina to był zawsze mężczyzna, facet. Pisano o reżyserach albo aktorach. A przecież zawsze byłyśmy, pracowałyśmy, tworzyłyśmy historię polskiego teatru i filmu. Pan pozwolił nam przemówić. Oddał nam sprawiedliwość". I jeszcze jedna opinia, tym razem Izy Kuny: „Łukasz kocha artystów i jest dla nich czuły. Chciałabym, żeby ktoś tak o mnie kiedyś napisał, tak za mną biegał i tak mnie wspominał". Te dwie wypowiedzi mówią o książce Maciejewskiego wszystko.
W ubiegłym roku ukazał się tom „Aktorki. Spotkania". Znalazły się w nim sylwetki dwudziestu polskich aktorek. To był strzał w dziesiątkę. Wydawnictwo „Świat Książki" nie nadążało z dodrukami, sprzedało ok. pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy książki. W czasach, gdy za sukces uznaje się nierzadko sprzedaż tysiąca książek, to wynik niebywały.
Wydany w „Znaku" drugi tom, który właśnie trafia do rąk czytelników to kolejnych czternaście portretów. Aktorek znanych nie ze ścianek i bankietów, lecz z ról. Z kreacji, które dostarczyły nam wielu wzruszeń. I to jest właśnie największa zaleta książki Maciejewskiego. Autor nie daje się wciągnąć w dzisiejszy świat panienek w szpilkach od Louboutina, które już nawet nie kryją, że za pojawienie się na otwarciu sklepu biorą kilka tysięcy zł. W świat celebrytek, które są sławne z tego, że są sławne. Bohaterek Pudelka, przygotowujących „ustawki" z fotoreporterami, żeby zaistnieć w kolorowej prasie. Maciejewski pisze o Barańskiej, Cembrzyńskiej, Dykiel, Fraszyńskiej, Jandzie, Komorowskiej, Krakowskiej, Radwan, Segdzie, Szapołowskiej, Trybale, Zajączkowskiej, Zawadzkiej, Żółkowskiej. O wspaniałych aktorkach. Chciałoby się powiedzieć aktorzycach. Podchodzi do nich z szacunkiem. Śledzi ich kariery. Potrafi wyszperać stare recenzje ich filmów i spektakli, wyszukuje wywiady udzielane przez nie kilkadziesiąt lat temu. Zapisuje w ten sposób historię polskiego kina i teatru – taką nieformalną, z konieczności wyrywkową, widzianą od środka, ale jakże ciekawą i niesztampową.
Łukasz Maciejewski potrafi rozmawiać. Niektóre z bohaterek zna od lat, inne obłaskawia powoli, zdobywając ich zaufanie. Czym? Poważnym stosunkiem do nich. Tym, że nie pyta: „W czym pani zadebiutowała?", bo doskonale to wie. Wraca do swoich aktorek czasem po kilka razy, zaprzyjaźnia się z nimi. Komorowska częstuje go zupą, Szapołowska każe podejść bliżej, by przełamał tremę, do której się jej przyznaje.
Aktorki się przed nim otwierają. Dzięki temu powstają portrety barwne i pogłębione. Ale też autor nigdy nie przekracza na siłę granic, które one same wyznaczają. Dotyka ich prywatności delikatnie. Bożena Dykiel opowiada o tym, jak zakochała się w mężczyźnie, z którym jest od czterdziestu lat: „Musi się zapalić światełko – to ten. Miałam przedtem różnych narzeczonych, przy żadnym światełko się nie zapaliło. A przy panu Ryśku, owszem, tak. I od razu pomyślałam: o, z tym facetem mogłabym mieć dzieci".