W nocy z 10 na 11 maja, po szoku wywołanym przegraną w pierwszej turze wyborów prezydenckich, Bronisław Komorowski zasiadł ze swymi doradcami, by zastanowić się, jak odzyskać głosy Polaków, wykorzystując referendum. Żeby zagrać pod publiczkę, wpisał doń m.in. pytanie o finansowanie partii politycznych z budżetu.
To wyjątkowy populizm, bo wynik takiego referendum jest z góry przesądzony. Do większości Polaków obowiązujący system finansowania partii – pieniądze od państwa w zamian za kontrolę partyjnych finansów – nie trafia. Sondaże pokazują, że większość społeczeństwa uważa polityków za nieudaczników i z entuzjazmem przyjmuje wszelkie pomysły zabierania im pieniędzy.
Tusk zmienia zdanie
Liderzy Platformy Obywatelskiej zawsze zręcznie tym grali. Przodował w tym Donald Tusk, który przez lata w sytuacjach politycznych kryzysów wyciągał z szuflady projekt likwidacji finansowania partii z budżetu. Tusk nie przeforsował jednak nigdy całkowitego zakręcenia państwowego kurka. Pięć lat temu doprowadził jedynie do przycięcia finansowania o połowę.
Dziś, przed referendum, politycy PO odgrywają rolę Tuska, przekonując, że zawsze chcieli partiom odebrać miliony. – Nigdy nie otrzymaliśmy wsparcia opozycji w tej sprawie – narzeka premier Ewa Kopacz, bo wie, że PiS jest przeciwny zmianom.
Jednak jakie liderzy Platformy mają rzeczywiście poglądy na finansowanie partii – do końca nie wiadomo. Czują tylko, że można na tym ugrać parę przedwyborczych punktów. Wedle badania SMG/KRC dla „Faktów" TVN aż 75 proc. Polaków chce zmian w systemie płacenia partiom przez państwo. Tylko co piąty badany (19 proc.) chce utrzymania obecnego finansowania.
Jednak na początku lat 90., gdy Tusk był liderem Kongresu Liberalno-Demokratycznego – partii, której PO jest kontynuacją – mówił tak: „Jestem zwolennikiem finansowania partii z budżetu, bo w ten sposób podatnicy za swoje pieniądze zyskują mniej podatny na korupcję system polityczny".