Migalski: Zgwałcony głos ludu

Dlaczego UE nie przejęła się wynikiem referendum?

Publikacja: 14.07.2015 21:00

W niedzielę 5 lipca Grecy powiedzieli swojemu rządowi, że ma zerwać negocjacje z Brukselą. Zostali j

W niedzielę 5 lipca Grecy powiedzieli swojemu rządowi, że ma zerwać negocjacje z Brukselą. Zostali jednak zlekceważeni

Foto: AFP

Grecki kryzys pokazał, jak bardzo europejskie elity nie liczą się z głosem europejskich narodów. To ważny moment, by uchwycić nadciągający koniec demokracji w jej dotychczasowym kształcie. Ważny, choć – niestety – nie unikalny. Z podobnymi przejawami ignorowania woli wyborców mieliśmy bowiem w ostatnim czasie do czynienia po wielekroć.

Kryzys grecki ma nie tylko wymiar ekonomiczny. Ma także, a nawet przede wszystkim, wymiar polityczny. Na naszych oczach podeptane bowiem zostały wszelkie demokratyczne mechanizmy, a wola greckiego demos została brutalnie i publicznie zgwałcona. Uświadommy sobie bowiem, co się właściwie stało w ostatnich dniach – demokratycznie wybrany rząd Grecji zarządza ogólnonarodowe referendum, w którym pyta naród, co ma robić. Demos odpowiada jednoznacznie i jasno – ma zerwać negocjacje z Brukselą i odrzucić proponowany przez nią plan naprawy finansów państwa. Co jednak kilkadziesiąt godzin później robi grecki premier? Zgłasza w Brukseli chęć kontynuowania rozmów, a dokładnie tydzień po jasnej decyzji swych obywateli ogłasza podpisanie porozumienia z unijnymi mandarynami.

Kryzys demokracji

Sprawa jest boleśnie oczywista – wola narodu greckiego, wyrażona w formie najbardziej oczywistej i jasnej, czyli w referendum, została zlekceważona zarówno przez władze UE, jak i własny rząd. Nikt się na nią nie ogląda, nikt się z nią nie liczy, nikt jej nie respektuje. Traktowana jest jedynie przez obie umawiające się w Brukseli strony co najwyżej jako jeden z elementów gry negocjacyjnej. Elity krajowe oraz elity europejskie całkowicie „zbajpasowały" głos narodu i uznały go jedynie za teatralny gest i mało znaczący fenomen, z którym jakoś muszą sobie poradzić. Ale na pewno nie muszą się z nim liczyć. To właśnie zobaczyliśmy w ostatnich dniach i to właśnie jest najbardziej uderzające w całym greckim dramacie – nie kryzys gospodarki, ale kryzys demokracji.

Nie pierwszy raz zresztą w ostatnim czasie zdarza się elitom europejskim, w ścisłej kooperacji z elitami lokalnymi, dokonywać jawnego gwałtu na demokratycznie wyrażonej woli europejskich narodów. Działo się to już wiele razy i na wiele sposobów, ale najbardziej widoczne było w przypadku lekceważenia głosu obywateli unijnych państwa wyrażanych w najbardziej prostej i bezpośredniej formie, czyli w referendum.

Ignorancja władzy

W ostatniej dekadzie mieliśmy kilka bulwersujących przypadków całkowitego zignorowania woli europejskich narodów. Spektakularnym tego przykładem było to, jak potraktowano sprzeciw wobec traktatu konstytucyjnego wyrażony przez narody Francji i Holandii w 2005 roku. Oba odrzuciły w referendum jego ratyfikację. Co więc zrobiono? Pod nieco zmienioną formą i pod inną nazwą przyjęto dwa lata później ów dokument, ale już nie w drodze demokracji bezpośredniej, lecz przez parlamenty obu krajów. Zupełnie nie licząc się z wolą francuskich i holenderskich wyborców, unijne i lokalne elity przyjęły rozwiązania prawne, znacząco ingerujące w wewnętrzne sprawy obu krajów, ponad głowami społeczeństw, które kilkanaście miesięcy wcześniej powiedziały stanowcze „nie" dalszej integracji (szczególnie jednoznaczne były wyniki holenderskiego referendum, w którym przeciwko przyjęciu traktatu opowiedziało się prawie 62 proc. społeczeństwa).

Jeszcze brutalniej potraktowano naród, który nie był współzałożycielem Wspólnoty w latach 50., tylko dołączył do niej dwie dekady później. Mało kto protestował wobec tego, co uczyniono z decyzją Irlandczyków, którzy odrzucili w 2008 roku traktat lizboński. Mało kto protestował, gdy rok później zmuszono ich do ponownego głosowania nad tym samym aktem prawnym. Mało kto też protestował, gdy zastraszano i przekupywano ich w ciągu tego roku, gdy indoktrynowano ich za unijne pieniądze, gdy grożono unijnymi sankcjami za ponowny sprzeciw. Gdy w końcu biedni Irlandczycy pokornie poczłapali do lokali wyborczych i zagłosowali zgodnie z życzeniami europejskich i krajowych elit, wszyscy odetchnęli z ulgą, że wreszcie udało się rozwiązać ten ambarasujący problem.

Puste hasła

Od tamtego czasu wiele razy, choć w mniej spektakularny sposób, europejskie elity ignorowały decyzje lokalnych społeczeństw. Dziś już wiemy, że to te pierwsze odwołały demokratycznie wybranych premierów Włoch i Grecji, gdy uznały, że chcą mieć innych partnerów w Rzymie i Atenach. To właśnie unijni mandaryni po wielekroć łamali zasady solidarności i demokracji wewnątrzunijnych, np. w prowadzeniu negocjacji z Putinem nie przez wybranych do tego przedstawicieli, ale przez przywódców Niemiec i Francji. To wszystko działo się na naszych oczach, ale mało kto chciał to widzieć.

Podobnie jest z tym, co właśnie dzieje się w Helladzie. Wolny głos narodu greckiego został całkowicie zagłuszony przez pakt europejskich elit z ich lokalnymi odpowiednikami. Grecki demos powiedział głośne „nie" kontynuowaniu rozmów z Unią, ale nikt w owej Unii oraz nikt w Atenach się tym nie przejął. Zgwałcenie greckiego demos, tak jak poprzednio Francji, Holandii czy Irlandii, odbywa się w obecności dziesiątek kamer i setek dziennikarzy. Oglądają to miliony widzów. Ale nikt nie chce zobaczyć tego, jak brutalnie i bezceremonialnie z wolą wyborców obchodzą się europejskie elity.

Najbardziej dramatyczne jest to, że nie dzieje się to w podzwrotnikowej Afryce czy w jakimś latynoskim państwie, lecz w Unii Europejskiej, która hasła demokracji ma wypisane na swoich sztandarach. Ale – jak widać – tylko tam.

Grecki kryzys pokazał, jak bardzo europejskie elity nie liczą się z głosem europejskich narodów. To ważny moment, by uchwycić nadciągający koniec demokracji w jej dotychczasowym kształcie. Ważny, choć – niestety – nie unikalny. Z podobnymi przejawami ignorowania woli wyborców mieliśmy bowiem w ostatnim czasie do czynienia po wielekroć.

Kryzys grecki ma nie tylko wymiar ekonomiczny. Ma także, a nawet przede wszystkim, wymiar polityczny. Na naszych oczach podeptane bowiem zostały wszelkie demokratyczne mechanizmy, a wola greckiego demos została brutalnie i publicznie zgwałcona. Uświadommy sobie bowiem, co się właściwie stało w ostatnich dniach – demokratycznie wybrany rząd Grecji zarządza ogólnonarodowe referendum, w którym pyta naród, co ma robić. Demos odpowiada jednoznacznie i jasno – ma zerwać negocjacje z Brukselą i odrzucić proponowany przez nią plan naprawy finansów państwa. Co jednak kilkadziesiąt godzin później robi grecki premier? Zgłasza w Brukseli chęć kontynuowania rozmów, a dokładnie tydzień po jasnej decyzji swych obywateli ogłasza podpisanie porozumienia z unijnymi mandarynami.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany