Fiaskiem zakończyło się kolejne spotkanie grupy kontaktowej w sprawie uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. Przedstawiciele Kijowa nie potrafili się dogadać we wtorek w Mińsku z reprezentantami samozwańczych donieckiej i ługańskiej republik w kwestii wyborów samorządowych.
Władze w Kijowie domagają się, by wybory w Donbasie odbyły się 25 października, tak jak w pozostałych regionach Ukrainy i zgodnie z ukraińskim prawem. Chcą też przywrócić kontrolę na niekontrolowanych odcinkach ukraińsko-rosyjskiej granicy oraz domagają się wycofania wszystkich rosyjskich sił ze wschodniej części kraju. Prorosyjscy separatyści mają jednak swoją wizję tej sytuacji.
Liderzy samozwańczych republik zapowiedzieli wcześniej, że w Doniecku wybory odbędą się 18 października, a w Ługańsku – 1 listopada. Postawiło to pod znakiem zapytania sensowność porozumień mińskich, pod którymi w lutym tego roku podpisali się przywódcy Francji, Niemiec, Ukrainy oraz Rosji.
We wtorek w Mińsku separatyści wystosowali ultimatum – Kijów musi przenieść wybory samorządowe na 21 lutego 2016 roku. Do tego czasu ukraińska Rada Najwyższa miałaby zatwierdzić w konstytucji specjalny status Donbasu, przeprowadzić całkowitą amnestię, zakończyć operację antyterrorystyczną (ATO), wycofać swoich żołnierzy z frontu oraz zakończyć blokadę gospodarczą tego regionu. Propozycje te Kijów odrzucił.
– Jeżeli te warunki zostałyby zaakceptowane, oznaczałoby to koniec Ukrainy. Ci ludzie nie reprezentują mieszkańców Donbasu, a tylko Kreml, który dąży do rozbioru naszego kraju – mówi „Rz" znany kijowski politolog Ołeksandr Palij. – Gdyby Moskwie udało się to zrobić w Doniecku, natychmiast rozpoczęłyby się prowokacje w innych ukraińskich regionach – konkluduje.