Całe szczęście, że najprawdopodobniej nie będziemy musieli za jego triumf płacić. Rosyjscy celnicy wprawdzie szczegółowo kontrolują ciężarówki z Turcji, przez co gnije świeża żywność. Rosyjskie biura podróży odwołały wszystkie loty czarterowe do Turcji, a Duma w ekspresowym tempie przyjmuje ustawę nakładającą pięć lat więzienia na każdego, kto neguje ludobójstwo Ormian w Turcji na początku XX wieku (a wręcz histerycznie neguje je państwo tureckie). Ale Turcja z tego powodu się nie zachwieje, to mała cena do zapłacenia w zamian za pięć wielkich sukcesów jej prezydenta.
Po pierwsze: Erdogan pokazał, że armia jest mu absolutnie posłuszna. Rozkaz zestrzelenia Su-24 wydany przez prezydenta (bo nikt nie wierzy oficjalnej wersji, że rozkaz wydał premier) został wykonany.
Po drugie: NATO stanęło za Turcją murem. Niechętnie, ale jednak stanęło. Turcji udało się wmanewrować sojusz w poważny kryzys stosunków z Rosją, choć wcześniej Amerykanie potrafili się właśnie w tej samej sprawie dogadać z Rosjanami, którzy zaczęli informować sojusz o swych planach lotów nad Syrią.
Po trzecie: Erdogan stał się w ciągu kilkunastu sekund (jakich potrzebowała rakieta lecąca w kierunku Su-24) bohaterem Turków, którzy znów patrzą na swój kraj jak na mocarstwo. Wprawdzie to takie mocarstwo, które odniosło sukces dzięki broni kupionej za granicą, ale jednak mocarstwo.
Po czwarte: tak jak wcześniej Rosja, tak teraz Turcja pokazała, że bez niej nie uda się w Syrii wynegocjować żadnego rozwiązania. Rosjanie zapłacili życiem swoich trzech żołnierzy za to, że zlekceważyli apele Turków o niebombardowanie ich sojuszników i współrodaków.