Zawdzięczają Leopoldowi fortuny, dzięki którym zamieszkane przez nich państwo należy do najbogatszych w Europie.

Belgia to ekstremalny przypadek nierozliczonego okrucieństwa. Ale przecież prawie wszystkie państwa starej Unii zbiły kapitał na wykorzystywaniu najpierw swoich kolonii, a potem taniej siły roboczej z zagranicy. Od lat 60. i 70. XX wieku do pracy we francuskich fabrykach masowo ściągano Algierczyków, w belgijskich – Marokańczyków, w niemieckich – Turków, a w brytyjskich – Hindusów. Debata w tej sprawie zmieniła się tak naprawdę dopiero ostatnio. Wychodząca z kryzysu Europa Zachodnia nagle spostrzegła, że tani imigranci nie będą wiecznie łatwym rozwiązaniem problemów demograficznych i sposobem na unikanie przez tubylców najbardziej uciążliwych zajęć. Tak jak starożytni Rzymianie u schyłku cesarstwa, wygodni mieszkańcy starej Unii przerazili się, że mogą zostać „zalani" przez obcych kulturowo przybyszy, a w najgorszym przypadku stracić swoją tożsamość.

Najprostszą reakcją jest przerzucenie problemu na innych, w tym na Polskę. David Cameron od dawna postuluje ograniczenie dostępu Polaków do brytyjskiego rynku pracy. A teraz Angela Merkel chce, aby to cała Unia wzięła na swoje barki problem imigrantów.

W Warszawie nie stoi jednak pomnik odpowiednika Leopolda II, Polska nie budowała zamożności na wykorzystywaniu najpierw ludów kolonialnych, a potem taniej siły roboczej zza granicy. I teraz, kiedy ci imigranci stają się niewygodni w Niemczech i innych krajach Europy Zachodniej, nie mamy moralnego obowiązku przyjmowania większej ich liczby, jak chciałaby Angela Merkel.