W Waszyngtonie i Berlinie uznano, że Ateny muszą pozostać częścią Zachodu. A fundusze kapitałowe się ugięły, bo miały zbyt dużo do stracenia na otwartym konflikcie z Białym Domem i urzędem kanclerskim.
Do Michaela Hasenstaba Barack Obama nie dzwoni. Menedżer amerykańskiego funduszu Templeton Franklin bezwzględnie sprzeciwia się więc odpisaniu znacznie mniejszych kwot od długu Ukrainy. Wie, że dla amerykańskiego prezydenta to zupełnie inny przypadek niż Grecja.
Owszem, amerykański prezydent nie chce, aby przygoda z wolnością rozpoczęta na Majdanie skończyła się spektakularnym bankructwem. To zbytnio zaszkodziłoby wizerunkowi jego zbliżającej się do końca prezydentury. Ale z tego powodu nie będzie też naruszał interesów potężnego lobby finansowego, od którego przychylności zależy w istotnym stopniu utrzymanie Białego Domu w rękach demokratów.
Ukraina będzie więc nadal skazana na powolne obumieranie. Jej gospodarka dostanie od MFW i innych instytucji Zachodu na tyle dużą pomoc, aby utrzymać się na powierzchni wody, ale zbyt małą, aby płynąć do przodu.
Finał takiej strategii jest aż nazbyt jasny. Ukraina tak bardzo się załamała, że jej cała gospodarka jest już mniejsza niż pięciomilionowej Słowacji. Coraz większa część jej obywateli żyje w prawdziwej nędzy, najbardziej dynamiczni i zdolni wyjechali albo mają taki zamiar. Podobnie jak dla Rosjan w czasach Jelcyna próba budowy liberalnej demokracji może się kojarzyć i nad Dnieprem z biedą i chaosem.