Polski prezydent zaangażował się ponad miarę w uprawianie niemieckiej polityki historycznej.

Wczoraj, nie znając treści wygłoszonego w Berlinie w środę wieczorem wykładu, napisałem, że wpisuje się on w obchody rocznicowe nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera z 20 lipca 1944 r. i kreowanie głównego spiskowca Clausa von Stauffenberga na symbol niemieckiego oporu przeciwko Führerowi. A przecież poglądy von Stauffenberga na temat Polaków czy Żydów były niemal wzorcowo hitlerowskie, on po prostu chciał szybciej skończyć wojnę i zmniejszyć liczbę niemieckich ofiar.

I o tych poglądach, które „dzisiaj trudno akceptować", Komorowski nawet wspomniał, ale nie powstrzymało go to od wymienienia jednym tchem Polskiego Państwa Podziemnego, Armii Krajowej i spiskowców pod wodzą pułkownika von Stauffenberga. Wszyscy reprezentowali „jaśniejszą stronę europejskiej historii". A von Stauffenberg to chyba nawet najjaśniejszą, bo, jak powiedział prezydent Polski, odwaga Niemców sprzeciwiających się nazizmowi była „często nieporównywalna z niczym innym".

Użycie w odniesieniu do wydarzeń drugiej wojny światowej określenia „nieporównywalna z niczym innym" budzi kontrowersje, a gdy jest jednocześnie pochwałą Niemców, to już tylko oburzenie.

Bronisław Komorowski wykazał się całkowitym brakiem wrażliwości, nie wyciągnął żadnych wniosków z gniewnych reakcji w Polsce, które wywołują słowa o „polskich obozach" czy zrównywanie Polaków z niemieckimi nazistami. Nie zrozumiał wieloletniego polsko-niemieckiego sporu o centrum wypędzeń, w którym nasi sąsiedzi chcieli w jednym szeregu umieścić ofiary i sprawców.