„Nie ma pewności, ale tak to wygląda" – powiedział w czwartek brytyjski premier David Cameron. Jego wystąpienie – wraz z wcześniejszą wypowiedzią ministra spraw zagranicznych Philipa Hammonda – wywołało międzynarodową burzę.
Po wystąpieniu ministra spraw zagranicznych akcje międzynarodowej firmy turystycznej Thomas Cook Group straciły na londyńskiej giełdzie 7,85 proc. wartości.
Z pewnym opóźnieniem zareagowały władze w Kairze, być może dlatego, że prezydent kraju Abd al-Fattah as-Sisi właśnie w czwartek leciał z wizytą do Londynu. W ciągu dnia jednak czterech różnych przedstawicieli Egiptu zaprzeczało brytyjskim twierdzeniom, by katastrofę spowodował terrorystyczny zamach.
Dzień wcześniej podobne informacje podały amerykańskie stacje telewizyjne, powołując się jednak na anonimowych urzędników. W czwartek władze egipskie twierdziły, że Waszyngton zapewnił je, iż „przecieki o przyczynach katastrofy nie są oficjalną pozycją władz amerykańskich". Jednocześnie Kair poskarżył się, że Wielka Brytania zawiesiła loty do Szarm el-Szejk „bez konsultacji" z Egiptem.
Zdrowy rozsądek Kremla
Równie niechętnie na słowa z Londynu zareagowała Moskwa. Kreml nazwał je „spekulacjami". – Gdyby Kreml potwierdził, że to był zamach, w Rosji rozpoczęłaby się ogromna kampania propagandowa zachęcająca do walki z terrorystami. Rosyjskie władze już zademonstrowały, że stać je na wszystko, dlatego teraz nie można nawet wykluczyć rozpoczęcia operacji naziemnej przez naszą armię. Liczę jednak na to, że Kremlowi pozostało trochę rozsądku – powiedział „Rz" niezależny rosyjski ekspert wojskowy Aleksander Golc.