Własne dybuki i demony

Itay Tiran | Znakomity izraelski aktor opowiada Barbarze Hollender o pracy z Marcinem Wroną przy „Demonie".

Aktualizacja: 13.10.2015 20:12 Publikacja: 13.10.2015 18:42

Itay Tiran urodził się 23 marca 1980 r. Jest uznanym aktorem teatralnym (grał m.in. w „Hamlecie”, „R

Itay Tiran urodził się 23 marca 1980 r. Jest uznanym aktorem teatralnym (grał m.in. w „Hamlecie”, „Ryszardzie III”) i filmowym. W jego filmografii są m.in.: „Beaufort” (2007, Srebrny Niedźwiedź w Berlinie), „Liban” (2009, Złoty Lew w Wenecji), „Biegnij, chłopcze, biegnij” (2013). „Demon” od piątku w kinach

Foto: kino świat

Rz: Obejrzał pan „Demona" w czasie festiwalu w Hajfie, gdzie dostaliście jedną z najważniejszych nagród...

Itay Tiran: To nie było łatwe. Dziecko pojawia się na świecie, a nie ma jego ojca. Wiem, jak ważny był ten film dla Marcina. Podczas izraelskiej premiery miałem poczucie ogromnej samotności. Ale gdy zgasły światła i na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, Marcin znów był z nami.

Jak go pan zapamięta?

Żeby na to pytanie odpowiedzieć, potrzebuję czasu. Na razie wciąż jestem w szoku. Mam w sobie niedowierzanie, pytanie: „Dlaczego?". Każdy człowiek jest tajemnicą. Ale jeśli mamy do czynienia z kimś tak energicznym, twórczym, nieszablonowym, wszystko jeszcze bardziej boli. Na razie więc staram się nie myśleć. Patrzę, jak dobrze jest przyjmowany „Demon". W Hajfie widzowie śmiali się podczas projekcji, ale też byli ogromnie poruszeni i zaintrygowani. Może dostrzegli własne demony, własne dybuki.

Jak spotkaliście się z Marcinem Wroną?

Gdy kilka lat temu grałem w austriackim obrazie „Ci, którzy żyją i umierają" Barbary Albert, mieliśmy kilka dni zdjęciowych w Warszawie. Marcin widział dwa moje filmy: „Liban" Samuela Maoza i 40-minutowy „Homeland", nakręcony w jidysz, i kontaktował się z moją agencją. Wykorzystaliśmy więc okazję i umówiliśmy się na kolację. Od razu się polubiliśmy. Marcin miał dwa metry wysokości, a jednocześnie był nieśmiały. Delikatny, wrażliwy wielkolud. Potem obejrzałem „Chrzest", który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zachwycił mnie też scenariusz „Demona". Od tej pory byliśmy w stałym kontakcie.

Co się panu spodobało w „Demonie"?

To, że Marcin mierzy się z czymś nieodgadnionym, paranormalnym, z żydowską legendą o dybuku. Jedną z najważniejszych postaci mojego dzieciństwa była babcia, która urodziła się w Czechosłowacji i przeżyła Holokaust. Pochodziła z religijnej rodziny i zawsze opowiadała mi o żydowskim mistycyzmie. O dybuku, Golemie, kabale. Grając, trzymam się rzeczywistości, staram się budować prawdziwe postacie, ale wiem, że w człowieku jest również miejsce na tajemnicę. I demony, które często przejmujemy z genami przodków.

„Demon" sięga po archetypy polskie i żydowskie, ale też jest filmem o pamięci, duchowości współczesnych czasów, poszukiwaniu tożsamości.

To skomplikowanie starałem się odnaleźć w mojej postaci, w której są przecież trzy osoby: Python, Piotrek i Hana. Bałem się, by mój bohater nie stał się symbolem. Szukałem w nim człowieka. I znalazłem do niego klucz. Zrozumiałem, że jest jak drzewo bez korzeni. Dybuk łatwo w niego wchodzi właśnie dlatego, że nie ma mocnego związku z żadną tradycją. Nigdzie nie jest u siebie. Może dlatego chce zbudować swój dom. W Polsce. To kolejny bliski mi temat. Ja też zadaję sobie pytanie o tożsamość.

Pana ojciec urodził się na Węgrzech, matka w Szwecji, mieszka pan w Izraelu, pracuje na całym świecie...

No, właśnie. Mam w sobie mieszaną krew, babcia była Żydówką, dziadek – nie. Myślałem o tym, grając Pythona i Piotra. A w scenach mistycznych, w których wstępuje we mnie Hana, nie chcąc powielać banalnych klisz, znów wracałem do babki z czasów, kiedy miała 16 lat i żyła w czeskich Karpatach. Była typem chłopczycy, biegała z kumplami po drzewach i marzyła, żeby jak oni uczyć się Tory. Opowiadała mi o swojej pierwszej miłości i o karpackich krajobrazach przypominających miejsca pod Bochnią, gdzie kręciliśmy „Demona". I nagle całe jej życie się urwało, trafiła do Auschwitz. Dotknęła ją tragedia. Jak Hanę. Czy to nie jest jakiś znak, że po latach gram taką postać?

Podobno w czasie pracy nad „Demonem" przydarzyły wam się dziwne historie.

Już jadąc z Marcinem na zdjęcia, zgubiliśmy się. GPS zaprowadził nas do małego miasteczka z typową, dwupiętrową żydowską zabudową i zawiesił się. Na ekranie pojawił się napis: „teren nieznany". I nagle w środku nocy znaleźliśmy się przed dziwną budowlą, zaniedbaną, bez dachu. To była zapomniana synagoga. Nie było tam żadnej tabliczki, nikt o ten zabytek kultury żydowskiej nie dbał. Pomyślałem, że to dużo mówi o relacjach polsko- -żydowskich. Ale z kolei po przyjeździe do Warszawy w witrynie Teatru Żydowskiego widziałem plakaty spektakli według Hanocha Levina, Savyona Liebrechta. Wielki sukces odniósł tu mój kolega Etgar Keret. I jeszcze graffiti: „Żydzi, tęsknimy za wami". To dla mnie ekscytujące. Przeszłość to nie tylko fakty i daty, to stany umysłu. Jak w filmie Marcina, gdzie chwilami nie wiadomo, czy akcja toczy wśród żywych czy wśród umarłych. Można się rozliczyć z przeszłością. Pochować godnie kości znalezione po latach, znaleźć winowajcę i go ukarać. A jeśli szkielet zostanie w ziemi, w ukryciu? Wtedy okazuje się, że ten duch krąży. Jak w „Demonie". Dlatego film Marcina jest taki ciekawy.

Grał pan w tak świetnych filmach jak „Demon", izraelskie „Beaufort" czy „Liban". Więc chyba nie żałuje pan, że po wielu latach nauki porzucił pan dla aktorstwa muzykę?

W muzyce nuta „do" jest nutą „do". W aktorstwie żyjesz wśród wątpliwości: mówisz „do", a widz może usłyszeć coś zupełnie innego. Więc czasem żałuję tej utraconej pewności. Ale teatr zawsze był w moim życiu. Początkowo traktowałem go jako hobby, a potem wszystko się zmieniło. Teatr stał się wszystkim. Jest do dzisiaj. Zjechałem z nim pół świata.

Z „Hamletem" był pan również w Gdańsku.

Graliśmy w stoczni. Widzowie siedzieli w kameralnej sali, na obrotowych krzesłach, aktorzy chodzili w przejściach między nimi. „Być albo nie być" stawało się bardzo intymnym pytaniem. Przeżyłem niezwykłe doświadczenie, mówiąc to do Lecha Wałęsy i Andrzeja Wajdy. Byłem też w Polsce jako student na festiwalu szkół teatralnych.

Ale pana wizytówką w świecie stał się film.

Izrael jest miejscem, gdzie wszystko się ze sobą miesza: przeszłość i przyszłość, różne warstwy społeczne, ludzie ściągający tu z całego świata, o innym sposobie myślenia i zapleczu kulturowym. Ten kocioł tworzy ferment intelektualny. Nie ma jednej sztancy. Dlatego tak ciekawie rozwija się nasz przemysł filmowy – zarówno dokument, jak i fabuła. Ale muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobało kino polskie. Zwłaszcza że zobaczyłem tu coś, co wysoko cenię: przenikanie się środowisk teatralnych i filmowych. Tutaj można pogodzić obie pasje.

Zna pan już kilka polskich słów. To może będzie pan wracał nad Wisłę.

Byłbym szczęśliwy. Z Marcinem rozmawialiśmy o następnych filmach. Dziś jego nie ma, ale pamięć została i chciałbym, żeby we mnie rosła. Także dlatego chciałbym tu wracać, brać udział w projektach filmowych, teatralnych. Poza tym jestem zafascynowany Warszawą. Nie będę zdziwiony, jeśli wkrótce stanie się ona ośrodkiem równie ważnym dla europejskiego życia artystycznego jak Berlin.

Rz: Obejrzał pan „Demona" w czasie festiwalu w Hajfie, gdzie dostaliście jedną z najważniejszych nagród...

Itay Tiran: To nie było łatwe. Dziecko pojawia się na świecie, a nie ma jego ojca. Wiem, jak ważny był ten film dla Marcina. Podczas izraelskiej premiery miałem poczucie ogromnej samotności. Ale gdy zgasły światła i na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, Marcin znów był z nami.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Drag queen i nie tylko. Dokument o Andrzeju Sewerynie
Film
Laureaci Oscarów, Andrzej Seweryn, reżyserka castingów do filmów Ridleya Scotta – znamy pełne składy jury konkursów Mastercard OFF CAMERA 2024!
Film
Patrick Wilson odbierze nagrodę „Pod Prąd” i osobiście powita gości Mastercard OFF CAMERA
Film
Nominacje do Nagrody Female Voice 2024 Mastercard OFF CAMERA dla kobiet świata filmu!
Film
Script Fiesta 2024: Damian Kocur z nagrodą za najlepszy scenariusz