Jak wybaczyć mordercy

W świetnym, niepokojącym „Intruzie" Magnus von Horn szuka korzeni zła w spokojnym miasteczku.

Publikacja: 06.10.2015 21:05

Foto: Materiały Promocyjne

To jeden z najciekawszych debiutów ostatniego roku. Dostrzeżony w Polsce i na świecie. Polsko-szwedzko-francuski „Intruz" prapremierę miał w prestiżowej sekcji „Piętnastka realizatorów" na festiwalu w Cannes, a niespełna miesiąc temu w Gdyni jury uhonorowało Magnusa von Horna za scenariusz i reżyserię, Agnieszkę Glińską zaś za montaż tego filmu.

Powrót z poprawczaka

Bohaterem „Intruza" jest młody chłopak, który właśnie wychodzi z poprawczaka. Spędził w nim cztery lata. Teraz wraca do rodzinnego miasteczka na szwedzkiej prowincji, chce zacząć wszystko od nowa. Usiąść w szkolnej ławce, odbudować swoje życie. Ale jaką ma na to szansę?

Nic nie jest już proste. John zabił koleżankę. Zadusił ją własnymi rękami. I ludzie pamiętają. Matka dziewczyny nie może dojść do siebie po śmierci córki, rzuca się na zabójcę, gdy widzi go pierwszy raz po jego powrocie. Koledzy nie chcą być z Johnem w tej samej klasie. Narasta w stosunku do niego agresja.

Siła „Intruza" polega na tym, że wszystko to dzieje się w spokojnym miasteczku, wśród zamożnych domów z równo przystrzyżonymi trawnikami, wśród ludzi, którzy na co dzień się nie awanturują, nie robią burd w pijackim widzie. A John nie jest zwyrodnialcem, nie pochodzi z patologicznej rodziny, nigdy nie leczył się na depresję. To zwyczajny chłopak, niewyróżniający się niczym z otoczenia. Co najwyżej mógłby zabrać ojcu samochód i nie mając prawa jazdy, pojechać nim z kolegami na koncert do miasta obok.

Co się stało, że zabił dziewczynę? Bo go zdradziła? Bo w jakimś momencie nie zapanował nad złością?

– Interesuje mnie mrok, który w nas tkwi – mówi von Horn. – Staramy się go zdusić, ale on czasem eksploduje. Chciałbym ten mechanizm zrozumieć. Poznać to coś, co pewnie jest i we mnie. Zrozumieć, czy my, normalni ludzie, jesteśmy zdolni do straszliwych czynów. Spróbować się dowiedzieć, w jakich okolicznościach ten mrok się odzywa.

Szukanie odpowiedzi

Podobne pytania zadawał kiedyś Gus van Sant w „Słoniu", portretując dwóch chłopaków, którzy dokonali masakry w szkole w Columbine. I Robert Gliński w „Cześć, Tereska". I Ken Loach w „Słodkiej szesnastce". I Mathieu Kassovitz w „Nienawiści".

Tamci twórcy sugerowali odpowiedzi: samotność, brak zainteresowania ze strony zapracowanych rodziców, zbyt łatwy dostęp do broni, frustracja wywołana brakiem perspektyw, wypchnięcie na margines społeczeństwa z powodów ekonomicznych czy rasowych. Magnus von Horn bezradnie rozkłada ręce.

John zostaje ciężko pobity. Czy jego koledzy nie przekroczyli granicy? Są na swój sposób sprawiedliwi. Nie wybaczają człowiekowi, który zabił ich koleżankę. Ale czy jeden cios więcej, jedno kolejne kopnięcie w głowę czy w brzuch nie sprawiłyby, że też zostaliby mordercami?

Von Horn nie szuka łatwych rozwiązań. W „Intruzie" fascynuje niejednoznaczność sytuacji. Widz sekunduje młodemu bohaterowi, żeby wszedł w dawne środowisko, ale rozumie też ludzi, którzy się od niego odsuwają.

– Morderca nie może być ofiarą, ale jest człowiekiem – mówi reżyser. – Może coś przemyślał? Może żałuje tego, co zrobił? Ludzie z miasteczka mają powód, by wracającego z więzienia chłopaka odrzucić. Jednak sposób, w jaki go traktują, świadczy, że też jest w nich zło. Może i poczucie winy? John był przecież produktem społeczeństwa. Ojca, szkoły. I teraz uwiera ich sumienie.

Von Horn pokazuje, że ta historia zdarzyła się w spokojnej, zamożnej okolicy, gdzie ludzie pozdrawiają się na ulicy. Co więc kryje się za zamkniętymi drzwiami domów, za ciszą? Jakie emocje ludzie tłumią? O czym nie mówią głośno?

Szwed w Polsce

Magnus von Horn ma 31 lat, jest Szwedem, urodził się w Göteborgu, skończył łódzką szkołę filmową i wtedy, gdy miliony młodych Polaków wyjeżdżało z kraju, zdecydował się u nas zostać. Mieszka w Warszawie, mówi po polsku – bardzo płynnie, choć z akcentem. Zawsze fascynowało go pytanie o istotę zła.

W pierwszych etiudach opowiadał o młodocianym handlarzu narkotykami, o mężczyźnie, który zabił złodziei włamujących się do jego domu, o dwóch nastolatkach mordujących koleżankę. W „Intruzie" dalej szuka korzeni zła. Tym razem rodzącego się w świecie dobrobytu i niemal nudnego spokoju, jaki zna z rodzinnej Szwecji. Pokazuje pułapkę.

– Gdy wracam do Szwecji, sam zaczynam się cenzurować – mówi mi. – Inaczej rozmawiam z ludźmi. Uważam, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby kogoś zranić. Mam emocjonalną blokadę. Tę samą, którą dostrzegam u swoich kolegów w szwedzkiej telewizji, radiu. Bo nas od dzieciństwa uczono, żeby być cool. Jak ktoś cię atakuje, bądź ponad tym. Nie denerwuj się. Teraz myślę, że to nie jest wartość. Czasem trzeba się na maksa wkurzyć, uzewnętrznić swoje uczucia. Inaczej rak rośnie w środku.

Magnus von Horn jest w pełni świadomy tego, co chce osiągnąć. W „Intruza" widz wchodzi wolno i tym silniejsze jest potem uderzenie. Znakomite zdjęcia zrobił Łukasz Żal, reżyser potrafi też prowadzić aktorów. Świadomość warsztatowa, doświadczenie dwóch różnych krajów plus wrażliwość stworzyły ciekawego artystę, którego dalsze filmowe próby warto obserwować.

To jeden z najciekawszych debiutów ostatniego roku. Dostrzeżony w Polsce i na świecie. Polsko-szwedzko-francuski „Intruz" prapremierę miał w prestiżowej sekcji „Piętnastka realizatorów" na festiwalu w Cannes, a niespełna miesiąc temu w Gdyni jury uhonorowało Magnusa von Horna za scenariusz i reżyserię, Agnieszkę Glińską zaś za montaż tego filmu.

Powrót z poprawczaka

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach