Artyści muszą być przewrażliwieni

Magdalena Sroka, nowa szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej mówi Barbarze Hollender o doświadczeniach i planach.

Aktualizacja: 10.08.2015 09:50 Publikacja: 10.08.2015 00:01

Magdalena Sroka, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej

Magdalena Sroka, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: Jaki film zrobił na pani ostatnio wrażenie?

Magdalena Sroka: „Mów mi Marianna" Karoliny Bielawskiej. Zobaczyłam go podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To delikatna, intymna opowieść, w której zmieniająca płeć bohaterka potraktowana jest z należną godnością. Wprowadzenie do tego dokumentu elementu teatru pozwala opowiedzieć jej historię także poprzez sztukę. A jednocześnie zdarza się tam coś, co wykracza poza przygotowania do spektaklu. Obserwujemy reakcje aktorów, którzy podczas prób uświadamiają sobie, że mają do czynienia z rzeczywistością – trudną, skomplikowaną. Są poruszeni ogromem bólu, jaki zawarty jest w tekście, ale też niebywałą odwagą, z jaką kobieta walczy o samą siebie.

Rozmawiam z krytykiem czy menedżerem?

Sztuka mnie fascynuje, z wykształcenia jestem teatrologiem.

Niespełna rok temu powiedziała pani w wywiadzie, że nie chciałaby pracować w ministerstwie ani stać na czele ogólnokrajowej instytucji kulturalnej, bo bardziej efektywne jest zarządzanie kulturą w mieście. Że dla pani życie i praca to Kraków. Co się stało, że zmieniła pani zdanie?

Stoczyłam ze sobą wewnętrzną walkę. Kocham Kraków, uważam go za miasto o ogromnym potencjale. Nieustannie wzbogaca się tu oferta kulturalna i rośnie poziom kompetencji kulturowej mieszkańców. Ale ostatnio pomyślałam, że jest duża różnica między zarządzaniem strategicznym, gdzie działa się w pewnych ramach, a dynamicznym, na które może sobie pozwolić szef państwowej instytucji. To nowe wyzwanie.

Będąc na drugim roku teatrologii, trafiła pani do projektu „Kraków 2000". Po ponad 15 latach ma pani bogatą zawodową biografię, a od czterech lat jest pani wiceprezydentem Krakowa.

Tak mi się jakoś życie poukładało. Zawsze coś się działo. W czasach, kiedy byłam dyrektorem Stowarzyszenia Beethovenowskiego, na festiwalu odbywało się po 40 koncertów. W ciągu tych 15 lat, o których pani mówi, wyprodukowałam ponad tysiąc imprez. Była praca do zrobienia, to się do niej brałam. Myślę, że czegoś się po drodze nauczyłam.

Pani dzieckiem jest Regionalny Fundusz Filmowy, dzięki pani powstała Krakowska Komisja Filmowa, która pomogła w ściągnięciu do tego miasta około 40 produkcji filmowych.

W pewnym momencie powołanie Regionalnego Funduszu Filmowego wydało mi się absolutnie konieczne. Trzeba było włączyć samorządy w proces produkcji polskich filmów. Wiadomo, że mając dotację PISF, producenci muszą gdzieś uzbierać pozostałe 50 proc. budżetu. Bez choćby niewielkiego wsparcia ze strony regionów jest to trudne. Zwłaszcza dla dzieł artystycznych. Poza tym wiedziałam, że nasze korzyści wielokrotnie przekroczą nakłady. Ekipy zostawiają w regionie znacznie większe sumy, niż od nas dostają, a poza tym opowiadają zwykle historie, które rozgrywają się w Krakowie. To pomaga promować miasto, pobudza ruch turystyczny. Ale też rodzi poczucie tożsamości mieszkańców, którzy potem na te filmy chodzą. Myślę, że naszym sukcesem jest i to, że od początku rozumieliśmy, jak uciążliwy może być dla ludzi harmider związany z produkcją filmu, zwłaszcza w mieście, do którego i tak przyjeżdża rocznie 10 mln turystów. I zapewniliśmy ekipom serwis, który te uciążliwości w znacznym stopniu niweluje. Krakowska Komisja Filmowa działa profesjonalnie, jest partnerem dla producentów, a jednocześnie chroni mieszkańców.

Swoje doświadczenia wniesie pani do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ale tutaj podstawowe pytanie brzmi: jak uchronić tę instytucję przed próbą zawłaszczenia przez polityków? Jak utrzymać jej niezależność?

Nie wierzę, aby ktoś wpadł na pomysł rewizji ustawy o kinematografii i zwiększenia wpływu resortu na funkcjonowanie PISF, który dziś jest całkowicie niezależny. Odpowiedzialność za PISF jest w miarę równo rozłożona na ministerstwo, radę, ekspertów i pracowników instytutu. I mam nadzieję, że tak pozostanie. Ten konsensus jest jednym z największych osiągnięć polskiej kultury ostatnich 25 lat.

Obejmuje pani PISF w doskonałym momencie. Polskie kino zaczyna kwitnąć, widzowie oglądają rodzime filmy, mamy Oscara. Ale nawet odchodząca po dwóch kadencjach Agnieszka Odorowicz mówi, że przed PISF wciąż stoją poważne zadania. Jednym z najważniejszych jest uporządkowanie rynku i określenie relacji twórca–producent–dystrybutor–kina.

Na temat kontaktów na linii PISF–producent, producent–dystrybutor, dystrybutor–kino dyskutowaliśmy z członkami komisji konkursowej. Trzeba tu dążyć do transparentności. Reforma dokonała się już w sferze kin małych i jednosalowych. Pomoc finansowa PISF przy ich cyfryzacji zobowiązała właścicieli do zdawania sprawozdań. Dzięki temu dostajemy np. dokładne i wiarygodne informacje o tym, jaka jest w tych placówkach frekwencja na polskich filmach. I okazało się, że jest to ok. 28 proc. wszystkich wpływów. Niektóre multipleksy takich informacji nie chcą nam podawać, jedna z sieci wręcz odmawia udostępniania danych. I albo trzeba to wynegocjować, albo doprowadzić do zmiany legislacyjnej. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Polska bardzo się zmieniła: wszyscy oczekują przejrzystości w sprawach finansowych.

W środowisku filmowym dużo emocji budzi rozdział funduszy przeznaczonych na produkcję filmów. W pani programie wyczytałam, że chce pani wzmocnić pozycję twórców. Producenci mogą dostać jednocześnie promesy na kilka filmów, reżyserzy tylko na jeden.

To rzeczywiście niesprawiedliwe, zwłaszcza że w polskim kinie to najczęściej reżyser jest najważniejszym gwarantem przyznania środków finansowych. A ja jestem w stanie zrozumieć, że ktoś przez kilka lat przygotowuje dzieło trudne i wymagające, a w tym czasie realizuje inny film, prostszy.

Chce pani też wspierać kino familijne i artystyczne.

Programy operacyjne PISF obejmują obecnie duże obszary, od scenariuszy po fabułę, dokument czy animację. Kino familijne to dziedzina zaniedbana. Z mojego doświadczenia zaś wynika, że jeśli tworzy się program, dla którego wydziela się środki finansowe, to znajdą się twórcy i producenci, którzy zobaczą w tym swoją szansę. Jeśli chcemy prowadzić jakąś politykę i wypełnić sfery, w których mamy braki, to musimy stworzyć ku temu odpowiednie narzędzia. A kino artystyczne? Teoretycznie ono właśnie jest dotowane przez instytut. Tyle że eksperci zazwyczaj szukają projektów bezpiecznych – a trzeba dać im szansę wsparcia eksperymentów. Wielka sztuka często wymaga ryzyka. Ale to nie są jeszcze moje decyzje. To pytania, które zadaję.

Dzisiaj ze szkół filmowych wychodzi coraz więcej absolwentów, a budżet na produkcję nie jest z gumy. Nie boi się pani, że wkrótce dopadnie panią efekt krótkiej kołdry? I że zacznie się niezadowolenie?

Już teraz do PISF wpływa ogromnie dużo projektów. Zdaję sobie sprawę, że znajdą się niezadowoleni, że nie wszyscy zostaną w branży, nie wszyscy będą robić filmy fabularne. Tak jest w każdej dziedzinie: sukces odnosi może 10 proc. studentów artystycznych uczelni. Ale trzeba otwierać rynek na młodych twórców i producentów: oni są gwarantem zmiany jakościowej, innego sposobu myślenia, większej transparentności.

I wreszcie to, co nie udaje się od lat: ekipy zagraniczne, w tym amerykańskie, kręcą w Czechach, Rumunii, na Węgrzech, ale nie u nas. Nie jesteśmy konkurencyjni, bo nie mamy ulg podatkowych dla produkcji filmowej, na które nie chce się zgodzić Ministerstwo Finansów. Ma pani pomysł, jak finansistów przekonać?

Mówienie o korzyściach finansowych niewiele daje, bo nie rozmawiamy o miliardach, tylko o kilkudziesięciu milionach różnicy między tym, ile tracimy na podatkach, a tym, ile zyskujemy dzięki kręcącym u nas zagranicznym ekipom. Z punktu widzenia Ministerstwa Finansów jest to więc marginalny problem. Zwiększenie liczby miejsc pracy? Też nie są to oszałamiające dane. Dlatego chcę mówić tak: w Europie, z którą się identyfikujemy, istnieją różnego rodzaju zachęty do rozwoju rynku audiowizualnego. W Polsce ich nie ma. To znaczy, że nasze przepisy działają na szkodę rodzimych przedsiębiorców. A to, co utrudnia im udział w rynku europejskim, musi zostać zmienione. Nie możemy sami eliminować z konkurencji naszych podmiotów gospodarczych.

Członków komisji konkursowej uwiodła pani nie tylko programem, ale i osobowością. W Krakowie mówią o pani – z całą sympatią – „twarda baba". Podobno nie boi się pani podejmować decyzji.

Nie boję się. I nie wynika to z autorytaryzmu czy żądzy władzy, tylko z przekonania, że trzeba podejmować decyzje, a potem brać za nie odpowiedzialność. To jedna z elementarnych podstaw mojego systemu wartości.

Agnieszka Holland powiedziała mi, że podczas konkursowych przesłuchań zaprezentowała się pani jako człowiek dialogu, który nie będzie narzucać instytutowi ani wizji estetycznej, ani politycznej. I że traktuje pani swoją pracę służebnie wobec wymogów instytucji kultury. A nie boi się pani, że trafia na środowisko trudne: przewrażliwione, z kompleksami, wymaganiami?

Pracując przez lata jako producent imprez kulturalnych, nauczyłam się, że trzeba zrobić wszystko, by mogła się zmaterializować wizja artysty. A przewrażliwienie? Artyści stale są poddawani krytyce i osądowi, muszą być przewrażliwieni. Trzeba ich chronić, zapewnić im dobre warunki funkcjonowania. Bo oni są najważniejsi. Bez nich nie ma sztuki. I mam nadzieję, że uda nam się współpracować bezkolizyjnie. Oczywiście bywało, że w Krakowie z kimś się nie dogadałam, i ten ktoś zapewne nosi w sobie gorycz, uważając, że zniszczyłam jego projekt... Takie sytuacje zdarzały się jednak tylko wtedy, gdy twórca nie rozumiał, że jego pomysł był absolutnie nieracjonalny i nie dało się go zrealizować.

Czy oprócz niepokoju o zachowanie niezależności instytutu ma pani jakieś obawy związane ze swoim stanowiskiem?

Nie boję się niczego. Ale będę szczególnie pilnowała, by prawidłowo wdrożono nową dyrektywę europejską w sprawie zamówień publicznych, to znaczy, żeby została zachowana zasada, że produkcja i koprodukcja materiałów programowych może być wykonywana nie tylko przez nadawców. Gdyby źle tę dyrektywę zinterpretowano, funduszom regionalnym byłoby bardzo trudno działać.

Członkowie komisji konkursowej zgodnie podkreślają, że znakomicie się pani orientuje w strukturach europejskich.

Żyjemy w ciekawych czasach. Kiedy zaczęła obowiązywać ustawa o zamówieniach publicznych, w biurze Krakowa 2000 byłam odpowiedzialna za procedury związane z jej wprowadzeniem. Potem przez całe lata się z tą ustawą stykałam. Kiedy pracuje się w sektorze finansów publicznych, zawsze trzeba umieć znaleźć podstawę prawną, która umożliwi określone działanie. Trzeba się orientować w przepisach i umieć je interpretować.

Porozmawiajmy o pani. Wiem, że pani ulubionym artystą jest Mirosław Bałka, a ulubionym pisarzem Edgar Doctorow. Kto jest pani ulubionym reżyserem?

Trudne pytanie, bo jest wiele filmów, które wysoko cenię. Najpierw muszę powiedzieć o Agnieszce Holland. Obrazem, który wywarł ogromny wpływ na moje najważniejsze wybory, było jej „Całkowite zaćmienie". Poszłam do kina z klasą z liceum, zresztą matematyczno-fizyczną. To było dla mnie wydarzenie superważne, wyszłam z kina jako humanistka. Jestem fanką „Wesela" i „Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Dla mnie ich kompozycja, ich forma są absolutnie genialne. Ale jest też wiele innych tytułów, które są mi bliskie, na przykład „Imagine" Andrzeja Jakimowskiego. Po obejrzeniu „Body/Ciało" Szumowskiej wróciłam do „Żółtego szalika" i „Pod Mocnym Aniołem" – chciałam sprawdzić, jak inni twórcy mierzyli się z uzależnieniami i problemami, które często z siebie wypieramy. Na ten temat mogłybyśmy rozmawiać godzinami.

Ale wymieniła pani tylko polskie filmy. To już jako dyrektorka PISF?

Jasne, że chodziłam na filmy von Triera, Almodóvara. Tego ostatniego zawsze będę kochać – on ma w sobie taki rodzaj wrażliwości, który jest w Polsce bardzo potrzebny.

A co pani robi, gdy ma pani wolne? W pani ankiecie w rubryce hobby przeczytałam m.in. nurkowanie.

To hobby odmienne od wszystkiego, co robię na co dzień. Niebywały relaks. Największe wrażenie zrobiło na mnie nurkowanie w cenotach, czyli w jaskiniach. To naprawdę fantastyczne doświadczenie, przekraczające wszystko, co można sobie wyobrazić.

Siedząc nad kinem Kultura na Krakowskim Przedmieściu, nie będzie pani tęsknić za kawą na krakowskim Rynku?

Zawsze było mi ciężko wyjeżdżać z Krakowa. Każda próba pracy i życia gdzie indziej kończyła się powrotem do tego miasta. Teraz też za jakiś czas pewnie tak się skończy. Kraków jest najpiękniejszym miejscem na świecie, codziennej przyjemności przechodzenia przez tamtejszy Rynek Główny nie zastąpi nic. Warszawę też bardzo lubię. Z jej energią, z jej tożsamością. A że będę tęsknić za Krakowem? To oczywiste.

Pani ulubiony pisarz debiutował powieścią „Witajcie w ciężkich czasach". Mam nadzieję, że po okresie dyrektorowania w PISF nie napisze pani książki pod takim samym tytułem.

O mój Boże, gdybym trafiła na takie układy jak u Doctorowa, to chyba po raz pierwszy w życiu zaczęłabym się bać. Ale liczę na to, że będzie dobrze. Jestem optymistką.

— rozmawiała Barbara Hollender

Magdalena Sroka nominację odebrała 6 sierpnia, obowiązki obejmie 3 października.

Rzeczpospolita: Jaki film zrobił na pani ostatnio wrażenie?

Magdalena Sroka: „Mów mi Marianna" Karoliny Bielawskiej. Zobaczyłam go podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To delikatna, intymna opowieść, w której zmieniająca płeć bohaterka potraktowana jest z należną godnością. Wprowadzenie do tego dokumentu elementu teatru pozwala opowiedzieć jej historię także poprzez sztukę. A jednocześnie zdarza się tam coś, co wykracza poza przygotowania do spektaklu. Obserwujemy reakcje aktorów, którzy podczas prób uświadamiają sobie, że mają do czynienia z rzeczywistością – trudną, skomplikowaną. Są poruszeni ogromem bólu, jaki zawarty jest w tekście, ale też niebywałą odwagą, z jaką kobieta walczy o samą siebie.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Laureaci Oscarów, Andrzej Seweryn, reżyserka castingów do filmów Ridleya Scotta – znamy pełne składy jury konkursów Mastercard OFF CAMERA 2024!
Film
Patrick Wilson odbierze nagrodę „Pod Prąd” i osobiście powita gości Mastercard OFF CAMERA
Film
Nominacje do Nagrody Female Voice 2024 Mastercard OFF CAMERA dla kobiet świata filmu!
Film
Script Fiesta 2024: Damian Kocur z nagrodą za najlepszy scenariusz
Film
Zmarła Mira Haviarova