Od sześciu dni negocjatorzy prowadzili w Atlancie rokowania bez przerwy. Chcieli dopracować ostatnie szczegóły negocjowanego od 2008 r. w wielkim sekrecie porozumienia, które nie ma sobie równych od zakończenia w 1994 r. rundy urugwajskiej i powstania Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Tym razem umowa o wolnym handlu co prawda nie obejmuje całego świata, a jedynie 12 państw (poza USA i Japonią także Australię, Kanadę, Meksyk, Wietnam, Peru, Singapur, Nową Zelandię, Malezję, Brunei i Chile). Łącznie przypada na nie jednak 40 proc. międzynarodowej wymiany towarowej. I co jeszcze ważniejsze, TTP to umowa XXI wieku obejmująca nie tylko zniesienie stawek celnych. Przewidziano w niej tak różne rzeczy, jak ustanowienie wolnych związków zawodowych w Wietnamie (w ramach wspólnych regulacji prawa pracy) czy zasady ochrony zwierząt w Malezji (to rozdział o środowisku). Poważne możliwości prawne otrzymały międzynarodowe koncerny, które będą mogły procesować się z państwami stronami, choć ta część umowy nie dotyczy firm tytoniowych. TPP reguluje nawet zasady prowadzenia biznesu przez firmy będące własnością państwa.