Przekleństwo NATO-bis

Wyzwaniem dla Andrzeja Dudy będzie nowa żelazna kurtyna na naszej wschodniej granicy.

Aktualizacja: 06.08.2015 10:57 Publikacja: 05.08.2015 21:00

Andrzej Duda i Jeb Bush - czerwiec 2015 r.

Andrzej Duda i Jeb Bush - czerwiec 2015 r.

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Dowody w sprawie istnienia nowej żelaznej kurtyny dostajemy niemal codziennie. Dostarczają ich politycy starego Zachodu, nasi sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO. Każda wypowiedź byłego niemieckiego kanclerza czy francuskiego deputowanego sugerująca, że Krym należy pozostawić Rosji, potwierdza, że nie traktują oni poważnie suwerenności krajów leżących na wschód od Polski ani nienaruszalności ich granic. Tam jest rosyjska strefa wpływów, a w niej nasze zachodnie prawa nie obowiązują.

Ktoś powie, że tak uważają tylko byli politycy, bardzo ważni, ale emerytowani, albo sfrustrowani opozycjoniści. Przeczą temu jednak ustalenia, za którymi stoją urzędujący politycy. Najważniejsze z nich to zignorowanie starań Ukrainy o perspektywę członkostwa w UE. Na majowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Rydze Ukraińcy, którzy marząc o Europie, wyszli milionami na Majdan, usłyszeli, że Europa jest nie dla nich. I to nie tylko teraz, ale w ogóle nie dla nich, dla ich dzieci i dla wnuków.

Prawie rok wcześniej Ukraińcy zostali odrzuceni przez NATO. Na szczycie w walijskim Newport prezydent Petro Poroszenko się przekonał, że deklaracja ze spotkania natowskich przywódców z 2008 r., w której jest mowa, iż Ukraina będzie członkiem sojuszu, to był tylko żart.

Żartem nie są natomiast dokumenty podpisywane z Rosją. Dotyczy to przede wszystkim liczącego 18 lat aktu ustanawiającego stosunki między Moskwą a NATO. To on blokuje utworzenie w Polsce stałych baz sojuszu, co świadczy o tym, że tkwimy w drugiej natowskiej lidze, w NATO-bis. Ściślej: blokują to politycy starego Zachodu, powołując się na umowę, którą Rosja już dawno i po wielekroć złamała.

Nowa żelazna kurtyna i niechęć naszych sojuszników do przeniesienia Polski z NATO-bis do pełnoprawnego NATO w znacznym stopniu wpłyną na politykę zagraniczną Andrzeja Dudy. Bo polityka wschodnia i polityka bezpieczeństwa to tradycyjny obszar działalności polskiego prezydenta.

To pierwszy prezydent RP, który będzie miał kłopot z głoszeniem na świecie, że przeciągnięcie naszych wschodnich sąsiadów na Zachód to wielki cel polskiej i unijnej polityki. Bo cel ten jest niemożliwy do osiągnięcia. Polsce nie uda się już przekonać starego Zachodu, by powstrzymał spadającą żelazną kurtynę. Także dlatego, że Polska, rozbudzając nadzieję Ukraińców, niechcący doprowadziła w ich kraju do wojny, chaosu i katastrofy gospodarczej.

Trzeba się więc skupić na tym, aby po tej stronie kurtyny nie rozgościło się na zawsze NATO-bis. Biorąc pod uwagę nastawienie Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów i Niemców do stałych baz, będzie to bardzo trudne zadanie. Bez stałych baz Andrzej Duda nie będzie mógł jednak uznać za sukces przyszłorocznego szczytu NATO, którego będzie gospodarzem. Można się więc spodziewać, że będzie naciskał na sojuszników, sugerując na przykład, że uzyskanie przez nich wielkich kontraktów zbrojeniowych musi się wiązać ze zgodą na stałą, a nie ciągłe rotacyjną obecność żołnierzy paktu w Polsce.

Zgoda na stałe bazy jest też jednym z czterech warunków utrzymania bliskiego partnerstwa z Niemcami, które dwa miesiące temu na łamach „Rz" przedstawił Krzysztof Szczerski, minister do spraw międzynarodowych w Kancelarii Prezydenta Dudy. Warunek słuszny, ale, powtórzę, trudny do spełnienia.

Wątpliwości budzi natomiast postulat, by Polska dołączyła do krajów negocjujących w sprawie przyszłości Ukrainy (czyli do czwórki normandzkiej – Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy). W opublikowanym w środę wywiadzie dla PAP Andrzej Duda powiedział, że do rozmów dobrze byłoby też włączyć „innych sąsiadów Ukrainy". To nierealne, nie zgodzi się na to ani Rosja, ani Francja – nawet Ukraina nie sprawia wrażenia, żeby jej na tym zależało. Do negocjacji niezbędni są natomiast Amerykanie. Skoro wraz z potęgami unijnymi zgodzili się na pozostawienie Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów, to muszą brać udział w rozmowach o zaprowadzeniu tam trwałego pokoju.

Dla zapewnienia bezpieczeństwa po naszej stronie kurtyny też niezbędne jest większe zaangażowanie USA. Pytanie, jak je do tego skłonić. Trzeba próbować, bo w czasie wojen i kryzysów potęgi europejskie są chwiejne. Już rok po nałożeniu sankcji na Rosję, największego agresora na kontynencie, denerwują się, że ćwierćizolacja Kremla tak długo trwa.

Dowody w sprawie istnienia nowej żelaznej kurtyny dostajemy niemal codziennie. Dostarczają ich politycy starego Zachodu, nasi sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO. Każda wypowiedź byłego niemieckiego kanclerza czy francuskiego deputowanego sugerująca, że Krym należy pozostawić Rosji, potwierdza, że nie traktują oni poważnie suwerenności krajów leżących na wschód od Polski ani nienaruszalności ich granic. Tam jest rosyjska strefa wpływów, a w niej nasze zachodnie prawa nie obowiązują.

Ktoś powie, że tak uważają tylko byli politycy, bardzo ważni, ale emerytowani, albo sfrustrowani opozycjoniści. Przeczą temu jednak ustalenia, za którymi stoją urzędujący politycy. Najważniejsze z nich to zignorowanie starań Ukrainy o perspektywę członkostwa w UE. Na majowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Rydze Ukraińcy, którzy marząc o Europie, wyszli milionami na Majdan, usłyszeli, że Europa jest nie dla nich. I to nie tylko teraz, ale w ogóle nie dla nich, dla ich dzieci i dla wnuków.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii
Kraj
Szef BBN: Rosyjska rakieta nie powinna być natychmiast strącona
Kraj
Afera zbożowa wciąż nierozliczona. Coraz więcej firm podejrzanych o handel "zbożem technicznym" z Ukrainy
Kraj
Kraków. Zniknęło niebezpieczne urządzenie. Agencja Atomistyki ostrzega
Kraj
Konferencja Tadeusz Czacki Model United Nations