"Czy twój prezydent spotkał się z Obamą? A z Putinem?" - takie pytania zadają sobie korespondenci dyplomatyczni, którzy przyglądają się szaleństwu panującemu dziś w Nowym Jorku.
Zamknięte ulice wokół drogich hoteli na Manhattanie, sparaliżowany ruch na Piątej Alei (bo obok jest hotel, w którym zatrzymał się Obama), tłumy BOR-owców na ulicach, rozmawiających w dziesiątkach różnych języków, helikoptery krążące bez przerwy nad miastem, sekretarz generalny ONZ przepraszający nowojorczyków za utrudnienia w wideo nadawanym w połowie taksówek oraz snajperzy dyskretnie wychylający się zza co poniektórych dachów. Tak wygląda Nowy Jork w czasie Zgromadzenia Ogólnego.
Kilku znajomych korespondentów dyplomatycznych pisze między sobą na temat tego, co dzieje się poza salą plenarnych obrad w siedzibie ONZ. Pytania, które przytaczam na początku tego komentarza, zadają sobie wszyscy.
Polityka w ogóle nie polega na uleganiu emocjom. Każdy polityk, nie tylko dyplomata, wie, że trzeba utrzymywać kanały komunikacji i że przywódcy muszą z sobą rozmawiać, bo tam, gdzie nie ma dyskusji, jest już tylko przepaść.
Komentatorzy często tego nie rozumieją. Mylą emocje, które widzą w studiach telewizyjnych i na sejmowych trybunach, z rzeczywistością. A rzeczywistość jest taka, że prezydent Putin i prezydent Obama są dziś dwoma najbardziej wpływowymi politykami na świecie. Każdy prezydent i premier obecny na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego zamieniłby się z prezydentem Dudą, który miał okazję siedzieć przy stole z Obamą i Putinem.