Ponad osiem lat po uwolnieniu cen energii elektrycznej dla odbiorców przemysłowych zmianę jej sprzedawcy ma za sobą ponad pół miliona podmiotów, zarówno gospodarstw, jak i firm.

W pewnym momencie liczba migrujących klientów zaczęła rosnąć lawinowo, a jednym z impulsów było właśnie uwolnienie cen. Dziś jesteśmy w przededniu takiego wydarzenia na rynku gazu. Dotychczasowy potentat gazowy traci udziały w rynku, a zyskują niezależni sprzedawcy. Kuszą niższą ceną czy korzystniejsza ofertą. Analogii z niezależnymi sprzedawcami prądu nie sposób nie zauważyć. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że część użytkowników gazu zmienia PGNiG na firmę handlującą także energią elektryczną. Bo wiele koncernów zaczęło łączyć sprzedaż energii z prądem. Nie minie dużo czasu, a do sprzedaży błękitnego paliwa wezmą się też telekomy, które już rywalizują z energetyką. Dostaniemy przy tym jeden rachunek zamiast kilku.

Apetyty wzrosną zwłaszcza po uwolnieniu taryfy gazowej dla przemysłu, bo taki moment sprzyja chwilowej zwyżce cen, a w związku z tym także marż dla firm. Rząd rozmawia już w tej sprawie z Komisją Europejską, a regulator ujawnił, że do przełomu może dojść w pierwszym lub drugim kwartale przyszłego roku.

Liberalizacja rynku postępuje. I dobrze. Zawsze będziemy szukać bardziej atrakcyjnych ofert i tańszych produktów. Ale nauczeni doświadczeniem, zmieniając sprzedawcę gazu, patrzmy nie tylko na reklamę. Zwracajmy uwagę nie tylko na bonusy zachwalane przez pukającego do naszych drzwi handlowca, ale też na gwiazdki, gdzie małym druczkiem precyzowane są warunki umowy. Warto patrzeć na tzw. opłatę handlową, która – jak często się okazywało w przypadku prądu – pożerała ewentualne oszczędności.