I szli krzycząc 6 procent, 6 procent

Mój ulubiony ekonomista, Zbigniew Kuźmiuk, wylicza zapowiedzi programowe premier Beaty Szydło i pisze, że warunkiem ich realizacji jest „wprowadzenie gospodarki na ścieżkę znacznie szybszego niż do tej pory wzrostu gospodarczego (przynajmniej 5-6 proc. PKB rocznie).

Publikacja: 22.11.2015 10:37

I szli krzycząc 6 procent, 6 procent

Foto: Archiwum

Jest to możliwe zarówno dzięki wzrostowi wydatków konsumpcyjnych (to zapewni dodatkowe zasilanie gospodarstw domowych między innym dzięki tzw. ustawie 500+), ale przede wszystkim dzięki wielkiemu programowi inwestycyjnemu określonemu kwotą biliona złotych, który ma być realizowany w latach 2016-2022)".

Otóż mam podejrzenie graniczące z pewnością, że przy realistycznych prognozach składników PKB taki wzrost jest dziś w Polsce niemożliwy. Ponadprzeciętny wzrost wydatków rządowych jest mało prawdopodobny ze względu na to, że cały czas znajdujemy się na granicy dopuszczalnego deficytu. Podobnie jak szybki wzrost eksportu netto, gdy świat gospodarczo hamuje. Konsumpcja wzrośnie, jeśli firmy zamiast inwestować, niespodziewanie podwyższą płace pracownikom. Ale wówczas inwestycje musiałyby zahamować, a oszczędności zostać skonsumowane.

Oczywiście możemy pójść w zagraniczne długi – tym razem nie publiczne, lecz korporacyjne i obywateli. Jednak jak na razie, przy rekordowo niskich stopach procentowych, kredyt rośnie umiarkowanie, co świadczy o rozsądku konsumentów i firm.

Patrzmy dalej. Wiemy, że już wkrótce demografia zacznie nam ciążyć – będzie mniej nowych rąk do pracy niż odchodzących na emeryturę. Zasoby kapitałowe są ograniczone, choć uruchomienie oszczędności i kredytu w pewnym zakresie jest możliwe. Natomiast wysoki wzrost produktywności byłby już trudny do osiągnięcia, bo brakuje podstaw ku niemu. W sumie – zamiast bajek o sześciu procentach lepiej tworzyć warunki dla trwałego, czteroprocentowego wzrostu.

Wystarczy zajrzeć do tabel, by zobaczyć, że krajów o naszym poziomie rozwoju z trwałym sześcioprocentowym tempem wzrostu gospodarczego nie ma na świecie, więc i Polska takim krajem nie będzie. Irlandia jest najbliższa ideału, ale w jednym czy dwóch latach najwyżej. Republiki bałtyckie, Czechy to państwa, które teraz mają maksimum 4-procentowy wzrost, a i to w pojedynczych latach. Większość dobrze i stabilnie rozwijających się państw walczy o trwały wzrost 3-procentowy.

Zamiast mówić o 6 procentach, lepiej znosić bariery dla wzrostu gospodarczego z równą szybkością jak sformowany zostanie grzeczny Trybunał Konstytucyjny. Warto definitywnie skrócić czas niezbędny do uzyskania pozwoleń na budowę, poprawić egzekwowanie umów i jasność regulacji podatkowych. Pilnować, by ceny energii nie rosły, bo już zaczynamy być niekonkurencyjni w Europie.

W raporcie Komisji Europejskiej o polskiej gospodarce z lutego tego roku, jeśli chodzi o realizację zaleceń najczęściej powtarzane są sformułowania „o pewnych postępach" czy „ograniczonych postępach". Tymczasem poprawa w tych obszarach (finanse publiczne, bezrobocie młodych, aktywność zawodowa kobiet, poprawa bodźców podatkowych w zakresie innowacji, poprawa efektywności energetycznej) jest niezbędna, jeśli uznajemy, że PKB rośnie dzięki kapitałowi, pracy i innowacjom. Te zalecenie brzmią śmiertelnie nudno, ale to nie oznacza, że zamiast je wdrażać, mamy uwierzyć w bajki o sześciu procentach.

Jak pisze Daron Acemoglu, losy Turcji pokazują, że im bardziej partia zwycięska w wyborach zagarnia nowe obszary, tym bardziej pogarsza się jakość instytucji i wzrost gospodarczy zamiast przyspieszać, zaczyna zwalniać. W perspektywie 2,3 lat niewykluczone, że zobaczymy to sami.

Jest to możliwe zarówno dzięki wzrostowi wydatków konsumpcyjnych (to zapewni dodatkowe zasilanie gospodarstw domowych między innym dzięki tzw. ustawie 500+), ale przede wszystkim dzięki wielkiemu programowi inwestycyjnemu określonemu kwotą biliona złotych, który ma być realizowany w latach 2016-2022)".

Otóż mam podejrzenie graniczące z pewnością, że przy realistycznych prognozach składników PKB taki wzrost jest dziś w Polsce niemożliwy. Ponadprzeciętny wzrost wydatków rządowych jest mało prawdopodobny ze względu na to, że cały czas znajdujemy się na granicy dopuszczalnego deficytu. Podobnie jak szybki wzrost eksportu netto, gdy świat gospodarczo hamuje. Konsumpcja wzrośnie, jeśli firmy zamiast inwestować, niespodziewanie podwyższą płace pracownikom. Ale wówczas inwestycje musiałyby zahamować, a oszczędności zostać skonsumowane.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację