Stankiewicz: Pani premier nie chce imigrantów

W sprawie uchodźców Ewa Kopacz mówi jak politycy PiS, a nie jak liderka Platformy. W środowiskach PO żywy jest bowiem entuzjazm dla szerszego otwarcia granic.

Aktualizacja: 08.09.2015 09:23 Publikacja: 07.09.2015 21:37

Stankiewicz: Pani premier nie chce imigrantów

Foto: AFP

Polskie władze zostały zaskoczone decyzjami Brukseli, by dzielić imigrantów między kraje UE. Przynajmniej do wiosny tego roku wszystko wskazywało bowiem, że pomysł kontyngentów nie wejdzie w życie.

Wiosną i wczesnym latem sytuacja była zresztą nieporównanie spokojniejsza niż dziś. Rozdysponowanych miało zostać 40–60 tys. ludzi, głównie z Syrii i Erytrei, którzy od połowy kwietnia przeprawiali się do Włoch i Grecji. Taką propozycję złożyła pod koniec maja Komisja Europejska. Komisarze wzięli pod uwagę cztery kryteria: liczbę ludności i wielkość PKB krajów członkowskich, poziom bezrobocia oraz liczbę już przyjętych azylantów w ostatnich pięciu latach. W ten sposób wyszło im, że Polska powinna przyjąć ok. 2,6 tys. osób.

Wedle nieoficjalnych informacji nawet przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk był wówczas zdania, że pomysł narzucenia kwot imigrantów wszystkim krajom UE nie wypali.

Sprawy przybrały jednak inny obrót. Po pierwsze, pod koniec czerwca Rada Europejska – czyli szefowie państw i rządów UE – pod naciskiem Niemiec i krajów południa Europy zaakceptowała podział imigrantów. Formalnie zrezygnowano z kontyngentów, ale postanowiono, że kraje UE uzgodnią do końca lipca, ilu uchodźców każde z nich przyjmie. A po drugie, w ciągu kilku tygodni imigranci ruszyli do krajów UE niespotykaną dotąd falą.

Polskie władze początkowo sprzeciwiały się kwotom. Ale faktem jest, że na początku lipca – gdy nadszedł czas deklaracji – przystały na przyjęcie w ciągu dwóch lat 2 tys. uchodźców.

I tu pojawiła się krajowa polityka. Deklaracjami wiceszefa MSW Piotra Stachańczyka, który na unijnym forum podjął zobowiązanie do przyjęcia tych ludzi, zdumiony był wicepremier Janusz Piechociński. – Z czym innym jechaliśmy na szczyt, a o czym innym poinformował nas minister – denerwował się.

Jeszcze mocniejsze głosy sprzeciwu rozległy się w PiS. – Nie chciałabym, aby okazało się, że rząd został do czegoś zmuszony. Polska powinna najpierw pomyśleć o Polakach, którzy chcą wrócić do kraju. Zarówno tych, którzy są potomkami mieszkających w tej chwili na Wschodzie, jak i tych, którzy wyjechali i nie mają możliwości powrotu – uznała kandydatka na premiera Beata Szydło.

W tej sytuacji premier Ewa Kopacz znalazła się pod ścianą. Chcąc uniknąć ataku ze strony PiS w kampanii wyborczej i obawiając się reakcji Polaków na zwiększenie kontyngentu imigrantów, postanowiła trwać przy 2 tys. osób. I to mimo że fala uchodźców zaczyna już być liczona w setkach tysięcy, a zatem teoretycznie polski udział w ich podziale winien być kilkakrotnie wyższy.

Kopacz oznajmiła jednak, że Polska nie traktuje wszystkich imigrantów jak uchodźców, którym grozi niebezpieczeństwo. – Mamy moralny obowiązek zająć się uchodźcami, ale nie stać nas na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych – stwierdziła w minionym tygodniu.

Z kolei na szczycie Grupy Wyszehradzkiej pani premier wypowiadała się niemal jednogłośnie z krytykowanym za ostrą politykę wobec imigrantów premierem Węgier Viktorem Orbánem. W poniedziałek powtórzyła to zresztą w telefonicznej rozmowie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel – nie ma mowy o liczbie znacząco większej niż 2 tys ludzi.

Decyzje Kopacz nie podobają się w środowiskach bliskich PO. Kilkunastu historycznych działaczy „S" napisało list, wzywając rząd do większego otwarcia na imigrantów. Także media przychylne Platformie nawołują Kopacz do zwiększenia liczby przybyszów.

Ale pani premier tego nie zrobi, bo na zwiększeniu kontyngentu imigrantów mogłaby politycznie stracić. W weekend po spotkaniu Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego mówiła wyraźnie do wyborców: – Nie podejmę żadnych działań, które mogłyby zdestabilizować nasze życie w naszym kraju.

Polskie władze zostały zaskoczone decyzjami Brukseli, by dzielić imigrantów między kraje UE. Przynajmniej do wiosny tego roku wszystko wskazywało bowiem, że pomysł kontyngentów nie wejdzie w życie.

Wiosną i wczesnym latem sytuacja była zresztą nieporównanie spokojniejsza niż dziś. Rozdysponowanych miało zostać 40–60 tys. ludzi, głównie z Syrii i Erytrei, którzy od połowy kwietnia przeprawiali się do Włoch i Grecji. Taką propozycję złożyła pod koniec maja Komisja Europejska. Komisarze wzięli pod uwagę cztery kryteria: liczbę ludności i wielkość PKB krajów członkowskich, poziom bezrobocia oraz liczbę już przyjętych azylantów w ostatnich pięciu latach. W ten sposób wyszło im, że Polska powinna przyjąć ok. 2,6 tys. osób.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe